Marcin Małek – Twórca wobec igraszek okoliczności (Studia literackie)

Twórca
Wobec
igraszek okoliczności

Marcin Małek
(Studia literackie)
Warszawa 19.07.2005
15:29:50

Raj społecznej sprawiedliwości

W okresie rozbiorów pokutowało wśród polskiego narodu przeświadczenie, że restytucja niepodległości otworzy przed nami bram do raju społecznej sprawiedliwości. Mit ten był popularny zwłaszcza w kręgach wysokiej kultury. Rok 1918 ożywił w tym środowisku nadzieje społeczne, ale postawił także szereg pytań – o to jaką rolę, w procesie dochodzenia do niepodległości, odegrała literatura, i jaka wobec tego będzie jej najbliższa przyszłość? Mieścił się w tym pytaniu jeszcze trzeci wymiar, w którym zawierała się obawa o przyszłość kraju i formę dopiero co rozkwitłej wolności. Znamienne dla tego okresu „były marzenia Żeromskiego o nowym świecie, gdzie «ludzie umorusani», zasmoleni, czarni od potu – zasiadają do rady o losie Polski i losie świata. «Początek świata pracy» (1918) – to wszechstronnie rozbudowany program konstrukcyjny. Żeromski wyraził tu wiarę, że ogłoszone zostanie «wszechwładztwo ludu», że nastąpią doniosłe formy społeczne. Przy czym wybór był – jego zdaniem – tylko taki: albo dobrowolna reforma, zrzeczenie się praw do wielkiej własności przez klasy posiadające, albo krwawa rzeź, rewolucja. […] Im większa była siła utopii społecznej, tym mocniejsze potem zderzenie z rzeczywistością, na którą składa się zastój w produkcji, bezrobocie , inflacja, nędza mas pracujących. Po wygaśnięciu początkowego entuzjazmu – pojawiają się w literaturze obrazy konfliktów społecznych. Pojawia się rzeczywistość powojenna ujęta w sposób realistyczny, zdemistyfikowana. To «Romans Teresy Hennert» Zofii Nałkowskiej (1923), «Pokolenie Marka Świdy» Andrzeja Struga (1925) oraz «Przedwiośnie» Stefana Żeromskiego (1925). […] Wywołało ono szereg protestów ze strony prawicy, krytykę ze strony przeciwnej. Siła realistycznego oglądu powojennej Polski i płynących stąd uogólnień szła tu w parze z pragnieniem ostrzeżenia przed rewolucją, rozumianą przez Żeromskiego jako rozprzężenie, chaos i rozlew krwi, sprzyjającą tyko wrogom.”1 Żeromski zawarł swoją powieść między realnym obrazem rewolucji a nie mniej realną groźbą rozlania się jej po nowych obszarach.

Ohyda tragedii

Prawdę powiedziawszy o buntach społecznych trudno pisać obiektywnie, trudno też ująć to zjawisko w konkretne ramy, zawrzeć w obrazoburczej definicji – choć takich jest wiele – tyle, że można je przyłożyć do jednego, dwóch, trzech przykładów. Bowiem nieposłuszeństwo, duch oporu są – czy to się komuś podoba, czy nie – swego rodzaju pomnikiem, pozostałością po dziejowym procesie smutnej ewolucji, jaki dokonał się w dziedzinie relacji międzyludzkich, żeby nie powiedzieć, stał się alegorią mieszczącą w swoich ramach zlekceważone wnioski z poprzednich epok. Przedstawiają człowieka oraz przewlekłą chorobę, na którą ów cierpi, a z której żadną miarą nie podobna go wyleczyć…

Rewolucje sprawiają, że ludzkość zrzeka się osobowości na rzecz umasowienia myśli. A one odbierają każdemu z osobna świadomość a pozostałą po niej pustkę uzupełniają ideą ogólnej szczęśliwości. Tak na naszych oczach i za naszą zgodą dokonuje się falsyfikacja rzeczywistości a ludzie stają się tylko igraszką okoliczności do jakich sami doprowadzili. Podówczas – o zgrozo! Prawa ułożone dla zabezpieczenia wyodrębnionej władzy urzędów wykonawczych, dla ochrony prawodawczego majestatu, jak i prawa z natury życzliwe wszelkiej wolności, swobody osobistej, każdego bez wyjątku obywatela biorą w łeb. Innym słowem stają się martwą literą. Pospolitą zaś formą rządu stają się zamachy. Słowem kraj znajduje się w takim stanie, w jaki zwykle porywa narody uskrzydlona szlachetnym słowem przemożna chęć odnowy. W taki właśnie sposób dopełnia się w nas mit o feniksie, który pierwej się spala by raz wtóry odrodzić się we własnym popiele. Pożoga zbudzona w ten sposób do życia nie dość, że rychło ogarnia wszystkie bez wyjątku warstwy społeczne, to jeszcze oducza ludzi niezwykle chwalebnego nałogu posłuszeństwa. Zacierają się ślady dawnej świetności, starzeje się urok minionych czasów a społeczne warunki, na których kwitła powaga urzędów zatruwa cuchnące tchnienie rewolucyjnej demagogii. Moc kruchych i niestałych rządów opiera się jedynie na sile fizycznej. Zaczyna brakować mechanizmów, które mógłby z dobrym skutkiem wprawić w ruch społeczne wahadło współczucia. Siła moralna przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Bo jak nie trudno się domyślić: co wyłoniło się z niedawnego wstrząśnienia, co jest dziecięciem buntu, samo przecież opiera się na tej zasadzie, że po pierwszym wstrząsie przychodzi kolejny, po wybuchu pierwszej rewolucji feerią krwi strzela następna – po stokroć tragiczniejsza. Ludzie widząc, że bunt można usprawiedliwić, rozkoszując się jeszcze niedawną skutecznością, z wielką ochotą sięgają po oręż i przy każdej nadarzającej się okazji robią zamach. Rewolucję, która niby to z pozoru owiana jest dobrą intencją. W istocie jednak staje się ona ciężką zasłoną nocy naciągniętą niespodziewanie na życiodajne dzienne światło. Iluż ludzi w ten sposób zgasło?

Rewolucja jest wyrodną matką i zawsze pożera swoje dzieci ale najlepszą, zarazem najtragiczniejszą w swojej wymowie ilustracją jej charakteru są słowa umierającej pani Roland: „Wolności! Ileż to zbrodni popełnia się w twoim imieniu!”2 Tak oto, po pierwszym zachwycie nad siłą i zręcznością przemądrego ludu, powszechnie ogłaszanym wszem i wobec, przez kilka pierwszych lat nieładu, rodzi się przykre i ciężkie przeczucie, że wybryki i wady społeczne niweczą wszelkie starania tych, którym lezą na sercu rzeczywisty porządek i ład. Okropna to rzecz, podobna świadomość i może lepiej było by jej nie dożyć. Bowiem wśród tych, którzy cało wyszli z pod noży, w majestacie nowych czasów i potrzeb przebrzmiewa powszechna wesołość a w jej dotychczasowym posłaniu układają się smutek i posępna niewiara w piękno uniesień zrodzonych w politycznym afekcie…

„Przedwiośnie” stało się więc dla nas przestrogą przed tym, o czym krzyczała pani Roland a „szklane domy” okazały się jedynie „baśnią”, z której przy okazaniu nienależytej staranności czytelnik może wyciągnąć nieodpowiednie wnioski i spalić się jak ów nieszczęsny feniks.

Wzburzone może poezji

Reakcje na powieść były różne – „i równie jak powieść gwałtowne. «Nie zrozumiano ohydy, okropności, tragedii pochodu na Belweder – sceny, przy której pisaniu serce mi się łamało» – skarżył się Żeromski. Młodzi pisarze, rówieśnicy Cezarego Baryki, wyciągną – w wielu wypadkach – podobne jak on wnioski. Pójdą więc w swym sprzeciwie dalej niż Żeromski, opowiedzą się za rewolucją. […] Bruno Jasieński wraz z Anatolem Sternem wydali zbiór wierszy „Ziemia na lewo” (1924). Dalsza twórczość Jasieńskiego przyniesie „Słowo o Jakubie Szeli” oraz powieść „Palę Paryż” (1928). […] W 1925 roku Władysław Broniewski, Ryszard Stande i Witold Wandruski wydają wspólnie tom wierszy pt. „Trzy salwy”. We wstępnej deklaracji pisali m.in. «Jesteśmy robotnikami słowa […] Walczymy o nowy ład społeczny. Walka ta jest najwyższą treścią naszej twórczości». Ideał służby społecznej literatury, zakwestionowany u progu niepodległości w jego wersji narodowej – powrócił teraz w nowym kształcie.”3 Delikatny strumień poezji przemienił się w niespokojne wzburzone morze. Pierwsza jego fala wlała się w polskie serca tuż po zakończeniu wojny. Dotychczasowy etos poezji wypalił się w ogniu potrzeb nowej rzeczywistości. Poumierali starzy bohaterowie, lirykę i jej podmiot okryto nową szatą. Myśl gorączkowo przekuwano w czyn, naprzeciw zaś biernej zadumy wytoczono działa aktywnej postawy wobec życia. Taka zmiana postawy wynikła jak się wydaje, także ze zmieniających się warunków społecznych. Bowiem wraz z postępem cywilizacyjnym pojawiały się nowe zjawiska i dostarczały coraz to nowszych tematów. Awangardą wśród armii odmienionych poetów byli skamndryci, dla których konkret z codziennego życia stał się brewiarzem nowych czasów. Czasów, które ubierają poezję w jednolity, skrojony według określonego modelu mundur krótkiego wiersza lirycznego, gdzie powodem do refleksji stają się rzeczywiste wspomnienia, jakieś konkretne przeżycia. Słowem – to nie poezja ukradkiem wślizguje się do życia, ale życie nachalnie dobija się do drzwi poezji.

Dramat jako symbol nowej kultury

Na lata 1918 – 1939 przypada także okres wspaniałego rozkwitu scenicznych form działalności literackiej. „Najwyższe ambicje zmierzały ku przyswojeniu polskiej scenie wielkiego repertuaru romantycznego, który nie mógł być przecież grany w warunkach niewoli.”4 Tak powstawała idea „teatru monumentalnego” Leona Schillera. Pojawiały się też nowatorskie próby upowszechnienia dramatu – np. sztuki Stanisława Ignacego Witkiewicza, czy debiut dramatyczny Witolda Gombrowicza („Iwona, księżniczka Burgunda 1936). Ale najoryginalniejszym zjawiskiem w dramaturgii tego okresu była twórczość Witkacego. „Myśliciel i powieściopisarz, teoretyk kultury swoją katastroficzną wizję przeszłości najpełniej rozwinął w dramatach.”5

Twórczość Witkiewicza ma w sobie coś z Machiawella, następuje w niej bowiem jakaś tragiczna mistyfikacja rzeczywistości. Można by odnieść wrażenie, że tak jak Messer Nicolo, tak Witkacy nie widzi sensu w dociekaniu wspólnej istoty dobra i zła, zaś koncept, że jakaś sprawa jest słuszna albo jeszcze słuszniejsza znaczy dla niego tyle co zeszłoroczny śnieg. Czytelnik własciwie nie ma wyboru – albo godzi się z jego sugestiami, albo nie należy do myślącej ludzkości. Ludzie bowiem, tak jak króliki doświadczalne, które muszą poddać się wyrokom bezwzględnych naukowców, poddają się bezwzględności schematów kultury. Mamy dziwną skłonność do wszelkiego spłycenia, kochamy się w duchowym ubóstwie, szczycimy się nim i kompromitujemy się w obliczu przyjmowanych konwencji – albo przyjmujemy punk widzenia Witkacego, albo jesteśmy głupcami… I wygląda na to, że jesteśmy, ponieważ w ogólnym rozrachunku nie potrafimy wyjść cało ze zderzenia ze stereotypami, którymi najeżył swą twórczości autor „Pożegnania jesieni”. Stereotyp zawsze obnaża człowieka w jego szablonowości, ukazuje nieprzystosowanie do tego, co w podarku przynosi każdemu z nas rzeczywistość. Jedynym ratunkiem jest jej falsyfikacja i musimy się temu poddać albo zwariujemy… Witkacy czerpie z tego cebrzyka pełnymi garściami – uproszczenie postaci, sprowadzenie ich do funkcji, zredukowanie tła obyczajowego, środowiskowego, psychologicznego, brak dbałości o logikę akcji, mieszanie różnych epok i wszelkiego stylu – wszystko służy odkryciu makabrycznej prawdy: życie upaja się głupotą „nadkabaretu” idei. Groteska wślizguje się do posłania prawdziwości i na jej nieznośność naciąga parawan wielkiej mistyfikacji. A stąd nie daleko już do Gombrowicza i Mrożka…

Stanisław Ignacy Witkiewicz stał się dla nas prekursorem nowego rodzaju twórczości wymykającej się z ram znanych dotąd kanonów kultury. Ze swojej sztuki uczynił niezwykle efektywne narzędzie, którym w dodatku posługiwał się po mistrzowsku. Ta jego tytaniczna praca przyniosła mu jednak pewną zgryzotę. Bowiem we własnych oczach stał się ,„autorem powieści, których nie potrafił uznać za dzieła sztuki. „W latach 1911-1912 powstały „622 upadki Bunga, czyli Demoniczna kobieta” (wyd.1972), interpretowane jako portret środowiska młodego Witkacego i odzwierciedlenie jego romansu z aktorką I. Solską. Powieści „Pożegnanie jesieni” (1927) i „Nienasycenie” (1930) pokazują dążenia bohaterów do zaspokojenia wiecznego nienasycenia jednością osobowości, dziwnością istnienia i uczuciami metafizycznymi. Realizacji tęsknot poszukują oni w intensyfikowaniu życia doświadczeniami erotycznymi, przeżyciami estetycznymi, seansami narkotycznymi i dysputami filozoficznymi. Polityczne tło wydarzeń, sugerujące niemożność rozwiązań społecznych, pokazuje, iż życie bohaterów kieruje się ku niespełnieniu i pustce. Kres objawia się w najeździe Chińczyków (w Nienasyceniu), w obłędzie bohaterów. Powieści Witkacego parodiują konwencje realistycznej prozy i poetykę gatunków popularnych.”6

Z czym żegnał się Witkacy?

Z uwagi na nieszablonowy sposób przedstawienia ogólnie podówczas wydźwiganych tematów warto ze szczególną uwagą Przyjrzeć się „Pożegnaniu jesieni”. Tematem napisanej w 1927 roku powieści są „przeżycia bandy zdegenerowanych byłych ludzi na tle mechanizującego się życia”. Wśród jej bohaterów znajdujemy główne postacie utworów Witkiewicza: niespełnionego artystę, kobietę demoniczną, przywódcę rewolucyjnego ruchu, przedstawicieli elity arystokratycznej. W obliczu zbliżającej się katastrofy – rewolucji – poszukują oni tajemnicy istnienia, szamocząc się między sztuką i życiem, rozpustą, narkotykami i filozofowaniem. Upadek Atanazego Bazakbala, głównego bohatera powieści, i społeczeństwa dokonuje się równolegle. Zwycięża komunistyczny przywódca Sajetan Tempe. Obraz nowego życia pod rządami niwelistów to prorocze przedstawienie powstania państwa totalitarnego. Witkiewicz szaleńczo obawiał się tej swojej wizji, więc kiedy jego proroctwo zaczęło nabrać realnych kształtów, w dniu sowieckiego najazdu odebrał sobie życie.

A jak to życie wyglądało? Myślę, że najwłaściwszej odpowiedzi udzielił w 1980 roku poeta i bard Jacek Karczmarski w wierszu „Autoportret Witkacego”.

Patrzę na świat z nawyku
Więc to nie od narkotyków
Mam czerwone oczy
doświadczalnych królików
Wstałem właśnie od stołu
Więc to nie z mozołu
Mam zaciśnięte wargi
zgłodniałych Mongołów
Słucham nie słów lecz dźwięków
Więc nie z myśli fermentu
Mam odstające uszy
naiwnych konfidentów
Wszędzie węszę bandytów
Więc nie dla kolorytu
Mam typowy cień nosa
skrzywdzonych Semitów
Widzę kształt rzeczy w ich sensie istotnym
I to mnie czyni wielkim oraz jednokrotnym
W odróżnieniu od was, którzy, państwo wybaczą
Jesteście wierszem idioty odbitym na powielaczu
Dosyć sztywną mam szyję
I dlatego wciąż żyję
Że polityka dla mnie
to w krysztale pomyje
Umysł mam twardy jak łokcie
Więc mnie za to nie kopcie
Że rewolucja dla mnie
to czerwone paznokcie
Wrażliwym jest jak membrana
Zatem w wieczór i z rana
Trzęsę się jak śledziona
z węgorza wyrwana
Zagłady świata się boję
Więc dla poprawy nastroju
Wrzeszczę jak dziecko
w ciemnym zamknięte pokoju
Ja bardziej niż wy jeszcze krztuszę się i duszę
Ja częściej niż wy jeszcze żyć nie chcę, a muszę
Ale tknąć się nikomu nie dam i dlatego
Gdy trzeba będzie sam odbiorę światu Witkacego

Świat jest bezdenną kloaką, która napełnia się ludzkim uczuciem, wchłania rozum i myśli, słowem wszystko co wydala z siebie duch ludzki. Topimy się więc w ekskrementach refleksji po tysiącu niespełnionych idei. Ale nie umiemy utonąć bez reszty, coś utrzymuje nas na powierzchni… Obawa przed śmiercią? Nie… W gruncie rzeczy, każdy z nas wie, że wcześniej lub później, nie istotne kiedy, ale będzie zmuszony oddać się zaświatom w opiekę. Śmierć choć straszna, to jednak nie przeraża nas tak, jak myśl o zagładzie totalnej. Najbardziej obawiamy się tego, że wraz z nami umrą nasze myśli, marzenia a wszystkie nasze wzloty i upadki przeminą bez echa. „Zagłady świata się boję” – jest to myśl przewodnia całej bez mała ludzkości i Witkacy nie jest w tym kontekście odosobnioną jednostką. Nie on pierwszy i nie ostatni drżał na myśl o nadciągających potwornościach. Rzecz w tym, że umiał je bezbłędnie wyczuć i opisać a także, – co trudno uznać za najwyższą zasługę – w porę wypisać się ze świata, gdy te jęły go ogarniać swym cieniem. Praca i w pewnym sensie apologiczna śmierć Stanisława Ignacego Witkiewicza stały się gorzkim potwierdzeniem bezbronności myśli wobec bezduszności cywilizacyjnych wytworów nowej umasowionej kultury. Katastrofa! O, tak – katastrofa, ale zideologizowana i przemieniona w pojęcie o znaczeniu wyższym. Bezbronność myśli szamoczącej się na łańcuchu bezdusznej cywilizacji będziemy od tej pory nazywać katastrofizmem. A więc każdy, kto staje w obliczu katastrofy, jak i wszelka katastrofa są dziećmi postępującej degeneracji kultury. „Każda myśl katastroficzna zawiera implicite historyczną utopię, dlatego można wątpić czy katastrofizm odwołuje się do intelektu, czy do wiary i strachu. […] Weryfikacją słuszności teorii końca cywilizacji może być tylko koniec cywilizacji. Jeśli się nie wierzy: wyobrażenie końca cywilizacji jest spełnieniem pragnień katastrofisty – stosunek niedowiarka do apokalipsy. Jeśli się wierzy: katastrofizm jest profetyczną zapowiedzią końca – strach grzesznika wobec apokalipsy. […] Gdy Witkacy twierdzi, że postępująca mechanizacja zagraża ludzkości i niszczy w jednostkach zdolność twórczego myślenia, przyjmuje punkt widzenia masy. Z tej perspektywy myśliciel wydaje się zbędny dla funkcjonowania społeczności, choć trudno zgodzić się z tym, że zbędne jest także myślenie. ”7

„Pożegnanie jesieni” w istocie jest smutną opowieścią o dziejach krytyki i rozstania. A morał z niej wypływający można zinterpretować dwojako. Po pierwsze, w pewnych sytuacjach uzasadniona krytyka działa jak, cenny mechanizm poprawy i z tego powodu należy po nią sięgać, a także – co jest charakterystyczne dla twórczości Witkacego – wzmacniać siłę jej oddziaływania poprzez z góry uknutą degradację powszechnie uznawanego literackiego stylu. Po drugie, mówi o okolicznościach, w których pojawienie się mechanizmu rozstania powodując zanik mechanizmu krytyki – nabiera niepomiernie wielkiego znaczenia w przywracaniu sprawności umysłowej społeczeństwu, które znalazło się na krawędzi intelektualnej zapaści. Ale w rzeczywistym świecie, gdzie literatura jest tylko odpryskiem nieziszczonego marzenia nie istnieje społeczność, która byłaby w pełni uodporniona zarówno na rozstanie jak i krytykę swych członków. W życiu dopuszcza się jedno albo drugie, a i tak ze sporą dozą niechęci. W ogólności występowanie takich mechanizmów wydaje się szkodliwe i określa się je jako niedopuszczalne. Rozstanie zazwyczaj ujmuje się w kategoriach zdrady a krytykę utożsamia się z buntem. Według Witkiewicza społeczeństwa rządzące się takim prawem w dłuższej perspektywie okazują się nie zdolne do życia. Umierają a w ich miejsce pojawiają się nowe – nie nauczone niczego nowego i wiecznie powielające ten sam kardynalny błąd. Jeśli rozstanie i krytyka traktowane są jako coś niedopuszczalnego i ostro karane, to ludzie będą się do nich uciekać jedynie wówczas, gdy rozkład osiągnie taki stopień, że poprawa nie będzie już możliwa a wiecznie przywoływane widmo katastrofy stanie się rzeczywistością. W rezultacie splot obu czynników, dławiony brutalną siłą politycznej poprawności, wystrzeli w przestrzeń z gwałtownością, której dałoby się uniknąć, dopuszczając je wcześniej do głosu i mieć będzie o wiele bardziej niszczący efekt niźli się tego powszechnie spodziewano. Z drugiej jednak strony z zamysłu Witkacego nie wynika, by społeczności dysponujące obydwoma mechanizmami, miły być z natury rzeczy bardziej oświecone i żywotniejsze od tych, które korzystają głównie z jednego. Wystarczy tylko przyjrzeć się uważniej figurze Sejtana Tempe. Wszystko zależy od sposobu w jaki władza reaguje na mechanizmy, w które czy jej się to podoba, czy nie wyposażone jest społeczeństwo. Jeśli więc społeczność posługująca się mechanizmem rozstania jest szczególnie wrażliwa na utratę członków, to wszystko osiągnie swój szczęśliwy finał. Podobnie będzie w przypadku wspólnoty wyposażonej w mechanizm krytyki, której przedstawiciele z należytą uwagą i nie udawanym zrozumieniem rozpatrują wszelkie skargi i protesty swych członków. Wszak co dzieje się z władzą, która nie jest szczególnie wrażliwa na reakcje, jakie wzbudza jej zachowanie, lub też z taką, która w ogóle nie dopuszcza najmniejszych znamion podobnej społecznej wrażliwości? Taka władza kończy się w bólu i niepotrzebnym rozlewie krwi. Wszystko zaś czego dokonano i co wcześniej wydawało się słuszne naraz traci swoje podstawy i rozmywa się w brudzie minionych czasów, podobnie jak ludzkie uczucie spłukane do bezdennej kloaki, w której zalegają ekskrementy tysiąca strawionych idei. Wszystko zaczyna i kończy się nieśmiertelną katastrofą, którą jest ludzkie życie. Bazkbal umiera bez sensu i potrzeby, jego śmierć nie wnosi nic z wyjątkiem poczucia, że rzeczywistość zawsze będzie wroga myśleniu – więc po co myśleć? A choćby po to, by uświadomić sobie znikomość ludzkiego życia wobec igraszek okoliczności pośród których przyszło nam je wieść.

——————————————————————————————–
Materiał udostępniany na zasadach licencji
Creative Commons 2.5 Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne

——————————————————————————————–