Tomasz Polak – Relacje nauczyciel – uczeń w edukacji ponadgimnazjalnej

KiH nr 5/2003

Tomasz Polak
Relacje nauczyciel – uczeń wedukacji ponadgimnazjalnej
[1]

Relacje opiszę subiektywnie, na podstawie 13 lat praktyki nauczycielskiej w liceum ogólnokształcącym. To nie będą rzeczy odkrywcze. Spróbuję też sformułować kilka pytań, wątpliwości dla praktyków i szczególnie dla dydaktyków pracujących z studentami kierunków nauczycielskich.

Relacje. Może nie jest to słowo nazbyt szczęśliwie użyte. Raczej kojarzymy je z logiką, gdzie jest to “jakikolwiek związek między przedmiotami”, ewentualnie “jakiekolwiek przyporządkowanie czegoś czemuś, rozumiane bądź jako czynność odniesienia, bądź jako sposób bytowania pomiędzy kresami odniesienia”. Powinno być zatem: interakcje. Wincenty Okoń w Nowym słowniku pedagogicznym interakcje definiuje jako “wzajemne oddziaływanie na siebie dwu lub więcej osób, z których każda ma świadomość podmiotowości innych osób i podmiotowości własnej.” I właśnie ta świadomość podmiotowości każe mi użyć słowo relacje i zawrzeć w nich wszelkiego rodzaju stosunki (też niezręcznie, ale niech już zostanie) nauczyciel – uczeń. Świadomość podmiotowości wydaje się bardziej stanem idealnym niż rzeczywistym, stąd mój wybór pojęcia szerszego. I niech tak zostanie.

Przestrzeń społeczna

Nauczyciel spotyka się nie tylko z uczniem, ale też z całą gromadą, może nawet watahą uczniów, czyli teoretycznie grupą społeczną albo pospolicie klasą. Biorąc pod uwagę, że normą są klasy 35 osobowe, to można zapytać kiedy w ogóle nauczyciel spotyka pojedynczego ucznia. Kiedy sprawdza jego pracę pisemną (przecież robi to nie w oderwaniu od reszty uczniów), kiedy go odpytuje (jak by się to nie odbywało, ma to charakter publiczny), kiedy go spotyka na korytarzu lub w innym miejscu obiektu szkolnego (jaki charakter ma to spotkanie?), poza szkołą, na wycieczce (klasowej!), w trakcie korepetycji? To oczywiście jest przejaskrawienie, lecz owego kontekstu nie wolno gubić. Podobnie jak nie wolno (nie da się) zapomnieć, iż pracujemy z klasą, grupą, kółkiem. Prawie zawsze jest to grupa uczniów. Zresztą sami uczniowie potrafią dość skutecznie o tym przypomnieć, np. nie lubią sprawiedliwego traktowania (w rozumieniu: każdemu to, co mu się należy, dotyczy to szczególnie dostępu do nauczyciela, pomocy naukowych, przywilejów takich jak prawo do nieprzygotowania, nieusprawiedliwionej nieobecności) i domagają się równości.

Z kolei nie jest wielką rzadkością sytuacja ulegania przez nauczyciela kolegom (nazwijmy to złośliwie ciałem pedagogicznym). Najczęściej przybiera to postać zmowy (jest też niepisana zasada, że nauczyciel ma zawsze rację, i nawet jeśli to on popełnił błąd, to uczeń ma go przeprosić i już). Inny przykład ulegania ciału pedagogicznemu, to rezygnacja z dialogu na rzecz dużego dystansu, uprzedmiotawianie i lekceważenie ucznia (jego potrzeb, godności, w ogóle obecności). Jakże często uczeń jest tylko numerem w dzienniku, mówienie na radzie klasyfikacyjnej o uczniach posługując się ich imieniem jest przejawem (dla niektórych) podejrzanej fraternizacji, i “gdybyśmy wspólnie działali to… może by się poprawił, nadrobił zaległości, wdrożył do przestrzegania porządku szkolnego, zaczął realizować swoje obowiązki i byśmy go uratowali?” – NIE! – “wtedy byśmy go bez problemu dawno wywalili ze szkoły”. Najbrutalniejszą lekcję otrzymałem od starszego kolegi, który przyznał mi się bez ogródek, kiedy przedstawiłem mu postulaty uczniów i rodziców, że on te ich pretensje, żeby zrobić to lub tamto, ma w d…, on uczy od trzydziestu lat i wie co ma robić, a poza tym trzeba się szanować, prawda?

Gwoli uczciwości muszę dodać, iż współpraca nauczycieli, wcale nie tak rzadko, ma na celu dobro ucznia. Nauczycielska wyrozumiałość, cierpliwość, czy po prostu troska o młodego człowieka (bywa, że pozbawionego pomocy w domu) zdumiewa i wzrusza, bo wynika tylko i wyłącznie z bezinteresowności i tak właśnie rozumianego powołania.

Podmiotowość

Czas na banał. W relacjach nauczyciel – uczeń uczestniczą ludzie. Nie zawsze o tym pamiętamy, nie zawsze sobie to uświadamiamy. Obie strony ten błąd popełniają, u nauczyciela to już nawet grzech. Jeśli nie człowiek to… O ile jeszcze mogę zrozumieć, iż uczniowie nie znają lub nie rozumieją prawa Newtona, że każdej akcji towarzyszy reakcja, to w przypadku nauczycieli sprawa wygląda podejrzanie. Efekt bywa czasem do przewidzenia: trudności w uczeniu się, niechęć do przedmiotu, wagary, trudności w uczeniu się… i koło się zamyka. Niestety bywa gorzej: jąkanie się, torsje, relanium, histeria, nienawiść. Kto lubi być traktowanym jak przedmiot?

Dlaczego tak się dzieje? W różnych deklaracjach, począwszy od reformatorów a na rodzicach kończąc, podkreśla się wagę podmiotowości ucznia (nauczyciela już rzadziej), ale najważniejszy jest pragmatyzm. Ważny jest program (zrealizowany), zagadnienia na egzamin na wyższą uczelnię, umiejętności pozwalające zaistnieć na rynku, pieniądze, sukces itp. Człowiek nikomu nie jest potrzebny! Skoro edukacja nie ma człowieka, jego dobra, jako celu, więc… czyni go przedmiotem wyposażonym w pożądane cechy, umiejętności, sprawności. Nikt mnie nauczyciela nie rozlicza z tego, czy moi uczniowie to dobrzy ludzie, tylko czy zostali promowani i z jakimi ocenami. Czasami ktoś w pokoju nauczycielskim cicho zaprotestuje sugerując, że to nie fabryka, tu pracuje się z ludźmi. Z ludźmi pracuje konduktor, sprzedawczyni w sklepie, kierownik na budowie… To co dzieje się między nauczycielem a uczniem, to coś więcej niż tylko praca z ludźmi.

Osobowość

Więc przyszli (bo zazwyczaj to uczniowie przychodzą, a później się ich wypuszcza), stoimy na przeciwko siebie, dzień dobry, oni siadają, nauczyciel chwilę potem. Zaczyna się spotkanie osobowości. Nie będę tłumaczył co to jest osobowość. Wystarczy jeśli będziemy pamiętać, iż to od osoby, że każdy jest inny, każdy ma swoje Ja. Różnic osobowościowych rzutujących na relacje nauczyciel – uczeń jest mnogość i tworzą prawdziwy labirynt. Zacznijmy od dyspozycji, czyli tkwiących w człowieku możliwości do określonych zachowań. Można je podzielić na: zdolności (sprawności), tj. możliwe sposoby działania i usposobienia, tzn. możliwe sposoby odczuwania. Dyspozycje są wrodzone lub nabyte. Na dyspozycje wrodzone (inaczej predyspozycje) składają się instynkty i talenty, tj. łatwość w nabywaniu pewnych sprawności. Sprawności są dyspozycjami nabytymi. Podstawowymi dyspozycjami człowieka są: intelekt (zdolność do rozróżniania prawdy od fałszu), charakter (inaczej wrażliwość na dobro i zło) oraz temperament (określający siłę reakcji na dobro i zło, jej tempo i trwałość). Do tego każdego z nas charakteryzują potrzeby i pragnienia (przyjmijmy, że potrzeba to stan braku czegoś, a pragnienie to poziom realizacji danej potrzeby). Nie da się tego labiryntu obejść. Jest on też pewnego rodzaju wyzwaniem dla pedagoga. Można tę złożoność natury ludzkiej wykorzystać, można ją kształtować, ćwiczyć, doskonalić lub zubożyć, zdegradować. I tu ujawnia się rola nauczyciela. To on jest prowadzącym i powinien być bardziej świadomym i samoświadomym stanu rzeczy, obustronnego potencjału i obustronnych ograniczeń. Czy każdy może tę rolę pełnić? Kiedy w trakcie praktyk studenckich odradzam studentom pójście w nauczycielstwo, opiekunowie praktyk delikatnie protestują. Moją intencją nie jest zwalczanie konkurencji (chociaż zdarzają się przypadki, kiedy czuję zazdrość, jak łatwo, jak skutecznie, jak twórczo im – studentom ta lekcja “się robi…”). Czy przygotowując przyszłych nauczycieli w ogóle mamy jakiś wpływ na ich dyspozycje, na ich formę bycia (fizyczność postaci, wysławianie się, łatwość komunikowania się, narząd głosu, nerwy, czyli przede wszystkim cierpliwość i wytrzymałość na stres, hałas, albo ciekawość, lotność umysłu, pomysłowość, czy wreszcie poczucie humoru, sprawa o kapitalnym znaczeniu w stosunkach międzyludzkich)?

Jakże często udziałem nauczycieli jest grzech pychy. Wydaje się nam, że na spotkaniu nauczyciel – uczeń korzysta tylko ten drugi. Czynimy mu łaskę, że jesteśmy, że czegoś go nauczymy, powinien być nam wdzięczny, że pozwalamy mu przebywać w swoim towarzystwie, chociaż my tylko tracimy czas, zdrowie… Jakież to męczące być bogiem.

Doświadczenie

16-19 letni uczniowie wiedzą swoje. Niektórzy wiedzą takie rzeczy, że można by się od nich uczyć. Począwszy od tego, który operator telefonii komórkowej ma najlepszą ofertę, aż po dokładną geografię lokali gastronomicznych, i bynajmniej nie chodzi o bary mleczne. A co jest pośrodku? Czasami wydaje mi się, iż lepiej nie wiedzieć. Co raz częściej jest to doświadczenie zła: alkoholizm ojca, rozwód i spory majątkowe rodziców, narkomania, przemoc, przestępczość osiedlowych gangów, prostytucja. Jak budować relacje z uczniem, który chodzi po ścianach, bo ma sprawdzian i jest na amfie? Jak się zachować wobec dziecka, które z dnia na dzień zostało pełną sierotą, albo którego dom stał się piekłem. O jakim typie relacji może być mowa wobec klasy, która stosuje mobbing wobec koleżanki, która sobie na to zasłużyła, bo jest uboga (jak to nie masz ani na wycieczkę do Włoch, ani nawet do kina) albo skromna (co to ani nie wypije, ani nie zapali, ani k… nie wydusi z siebie)? Gubią się. Totalnie. Czasem przychodzą rozgorączkowani z jakiegoś duszpasterstwa i krzyczą: alleluja! Czasem jakiś network podaje im pomocną dłoń. Ale częściej, o ile nie są zakotwiczeni w domu, szkoła jest jeszcze jedną pustynią, a relacje z nauczycielem jeszcze jedną grą pozorów. A nauczyciel? A nauczyciel uczy swojego przedmiotu.

Oni nie przychodzą znikąd. Często po wywiadówkach w pokoju nauczycielskim panuje zgodna konstatacja, iż pracę należałoby zacząć od rodziców. Z reguły nie przychodzą ci, których najbardziej oczekujemy. Ci przychodzą później. Zazwyczaj wtedy kiedy jest już za późno, aby coś naprawić, ale wcześniej – tłumaczą się – nie mieli czasu (a kto go ma?). Zresztą ich pociechy też nie miały czasu, zwłaszcza chodzić do szkoły i uczyć się. Ale gdyby dać im jeszcze jedną szansę, to do jutra się nauczą. W pozostałych kwestiach, to czy pan nie przesadza z liczbą zadań domowych, to nie uniwersytet, dzieci jeszcze muszą żyć, a pani na korepetycjach powiedziała, że on to bardzo dobrze umie, a tu tylko dopuszczający, i chciałam powiedzieć, że on ma tyle spóźnień, bo się przeprowadziliśmy i musi dojeżdżać, pan ma dalej i się nie spóźnia, ale on się, biedaczek, przez tę szkołę nie wysypia, i co pan powie, że chamski w stosunku do nauczyciela, a w domu jest taki grzeczny, przepraszam, jeszcze chciałam usprawiedliwić nieobecności córki, no dużo, to ja proszę za cały rok, bo ona zdawała na prawo jazdy.

Po drugiej stronie nie jest lepiej. Nauczyciele też skądś przychodzą. Najczęściej z pokoju nauczycielskiego. Gdzie, moim zdaniem, za często toleruje się naganne zachowania kolegów lub zwyczajnie ich lenistwo. Gdzie są też, bywa pozbawieni opieki i wsparcia, młodzi nauczyciele zestresowani tym jak wypadną, przeżywający (nie tylko młodzi) osobiste tragedie, zawody itp., albo po prostu ludzie nie z powołania, tacy, którzy przyszli tu do pracy, bo tylko taka była.

Wygląd

Każdy ma ciało. Ładne, brzydkie, młode, stare, tłuste, chude, zdrowe, chore, zadbane, niezadbane, różnie to wygląda. Estetyka wyglądu zewnętrznego, żebyśmy się nie wiem jak mocno zapierali, gra dla każdego dużą rolę. Krzywe zęby (a już nie daj Boże ubytki w uzębieniu), tłuste włosy, łupież widoczny na kołnierzu, źle dobrany do sylwetki strój (np. obcisłe leginsy do obfitych kształtów), za krótka spódniczka, podarte spodnie, modne spodnie, niemodne spodnie, niewyprasowana koszula, ostatnio piercing, to działa na otoczenie, buduje nasz wizerunek i sprzyja lub utrudnia nasze relacje z ludźmi. Jeszcze raz to podkreślę: to jest ważne dla obu stron szkolnej barykady. Co zrobić kiedy człowiek urodził się szpetny, tusza nie jest efektem łakomstwa tylko wadliwej przemiany materii, co zrobić z wyglądem, na który nie mam wpływu? Nie zadręczać się nim, to pewne. Spróbować zrobić z niego swój atut. Najpierw akceptując się takim jakim jestem. Te rady świetnie pasują do kolorowych czasopism, niestety w życiu nie wszystkie ładne rady chcą się sprawdzać. A najgorzej z przyjęciem do wiadomości prostej i starej prawdy: nie wszystko złoto co się świeci! I trzeba pamiętać, to szczególnie ważna uwaga w czasach, kiedy “nie wyglądać jak chcą inni, którzy stale mnie ‘kreują’ , jest przestępstwem”, że nieprzemyślane uwagi dotyczące wyglądu kierowane publicznie pod adresem ucznia mogą mieć dramatyczne skutki. Kultura osobista nauczyciela w tak ważnej dla młodych ludzi sprawie jak wygląd, to nie tylko wymóg poszanowania cudzej godności, lecz także podstawa do oczekiwania wzajemności. Czy mam pozostać obojętnym kiedy moi uczniowie wyglądają niestosownie, niechlujnie? Nie! Podejmując się interwencji w tej sprawie po pierwsze pamiętać należy, że dla nich to kwestia tożsamości, przynależności do grupy rówieśniczej (a może rezultat ubóstwa?). Po drugie zwracajmy uwagę, jak wspomniałem, nie publicznie, używajmy opisu, powołując się na normy ogólnie przyjęte, a nie własny gust. Jednocześnie poinformujmy ucznia, dokładnie, bez dwuznaczności, jakie swoim wyglądem wzbudził w nas wrażenia, uczucia, i zasugerujmy stan oczekiwany. Agresywne, kategoryczne, publiczne ośmieszanie lub potępianie wyglądu ucznia, groźby kierowane pod jego adresem, jeśli nie spełni naszym żądań (zwłaszcza kiedy nie jesteśmy w stanie ich wyegzekwować) nie tylko nie poskutkują, ale bardzo skutecznie zaburzą możliwe interakcje z uczniem.

Czy z wyglądu ucznia potrafimy rozumnie odczytywać: koraliki, dredy, rękawiczki bez palców, liść marihuany, podkrążone oczy, ostry makijaż, sznyty, dresy, skóry, czernie, ćwieki, glany, swastyki, odwrócone krzyże? Czy też jesteśmy później zaskakiwani ich subkulturą, narkomanią, ucieczką do sekty, samobójstwem, przemocą i przestępczością?

Zdrowie

Osobną kwestią jest wpływ stanu zdrowia nauczycieli i uczniów na ich wzajemne relacje. Zdrowie nauczyciela w ogóle, a w szczególności w przypadku kontaktów z uczniami, kojarzy się w pierwszej kolejności z głosem i nerwami. I pewnie słusznie. Praca z uczniami (nie tylko w szkołach ponadgimnazjalnych) wymaga nie tylko mądrości i siły ducha, lecz także niemałej kondycji fizycznej. I daleki jestem od propozycji przegonienia 30-tu dzieciaków w podstawówce (bo jest to niemożliwe), ani nie mam ambicji porównywania nauczycieli z wyrośniętymi licealistami (zdarza mi się uczyć uczniów klas mistrzostwa sportowego i wtedy mam okazję sprawdzić dosadność powiedzenia: moja noga a ich ręka). Wykonywanie obowiązków zawodowych pośród młodych ludzi, buchających młodością i energią, to w istocie ciężki kawałek chleba, to jak marsz w głębokim potoku pod silny prąd. Człowiek pracujący w szkole niewiarygodnie szybko spala się, zużywa (dosłownie). Możliwości regeneracji, troska o zdrowie, jak to w środowisku spauperyzowanym bywa, skromne lub odsuwane na potem, bo trzeba dorobić, bo… Ale czy taka postawa jest słuszna? Przecież aby dać trzeba mieć. Da się jednak zauważyć zjawisko zupełnie przeciwne, choć pod pewnymi warunkami. Każdy praktyk potwierdzi jak ważne są dla naszego belferskiego zdrowia relacje nauczyciel – uczeń nacechowane pozytywnymi wartościami, przede wszystkim życzliwością i uśmiechem. Wówczas owa młodość i energia witalna naszych wychowanków jest zaraźliwa i pozwala nam zrobić więcej i wytrzymać więcej, niżby na to wskazywały zarobki i zdrowy rozsądek.
Zdrowie uczniów, tak jak obserwuję od 13-tu lat, ma się coraz gorzej. Mnożą się różnego rodzaju dysfunkcje językowe, alergie, patologie postawy, choroby psychiczne, nie wspominając o uzależnieniach. Coraz liczniejszą grupę stanowią uczniowie, którym przyznaje się indywidualne nauczanie z powodów zdrowotnych. I są to bardzo często przypadki skrajne (białaczka, choroby psychiczne, rekonwalescencja pooperacyjna). Z tym wiążą się absencje, ograniczona percepcja, niesystematyczna nauka, braki, zaległości etc. I z tym nauczyciel musi sobie poradzić i w pracy indywidualnej i w klasie. Niestety przy braku kompetencji do pracy z uczniem chorym dość powszechne jest, za cichą zgodą samych zainteresowanych – rodziców i uczniów, obniżanie wymagań programowych i kryteriów oceniania. W ten sposób problem nie jest rozwiązywany, lecz przesuwany w nieokreśloną przyszłość.

Osobną kwestią jest zjawisko nadpobudliwości wśród uczniów. Z tego co wiem na podstawie rozmów z kolegami nauczycielami i z informacji prasowych, problem dotyka najmocniej szkołę podstawową i gimnazjum. Jednakże zjawisko może zagościć w znaczącym procencie również w szkolnictwie ponadgimnazjalnym. Powstało już stowarzyszenie rodziców, których dzieci nie chce żadna szkoła powszechna, bo sobie z nimi nie radzi i traktuje albo jak niebezpiecznych chuliganów albo jak debili. Zachowanie tych młodych ludzi ulega normalizacji zazwyczaj między 18 a 23 rokiem życia. Co jest jego źródłem? Telewizja, gry komputerowe, zatrucie środowiska, wady genetyczne, patologie społeczne? Czy w ogóle jest to problem cywilizacyjny i znowu trzeba będzie się pogodzić z jego istnieniem i nauczyć z nim żyć i pracować? Nie mam podstaw teoretycznych, aby o tym rozstrzygać. Wiem jedno: boję się, że znowu zostaniemy zaskoczeni, i to na samej linii ognia, w relacjach nauczyciel – uczeń.

Seks

Seks, czyli płeć, ma swoją wagę w relacjach nauczyciel – uczeń. Sądzę, że nie trzeba skomplikowanych badań socjologiczno – psychologicznych, aby dostrzec w feminizacji zawodu (oczywiście zdaję sobie sprawę, że feminizacja zawodu ma dość złożoną genezę, lecz nie to jest przedmiotem mojego zainteresowania) odbicie tego, co poza szkołą nazywa się kryzysem ojcostwa (czy męskości w ogóle). Oczekuje się od obecności nauczycieli – mężczyzn nie tylko przysłowiowej siły, stanowczości, stabilności emocjonalnej etc., niezbędnej dla podniesienia dyscypliny, lecz także oczywistego i naturalnego uzupełnienia feministycznej części ciała pedagogicznego. Przecież uczniowie obojga płci również w szkole podlegają procesowi socjalizacji w zakresie pełnienia ról: mężczyzny (później ojca) i kobiety (później matki). Badania wykazują, że uczniowie wyżej cenią nauczycieli pełniących role mężów i żon, i mających własne dzieci, od starych kawalerów i panien. Ja takiego doświadczenia, ani porównania nie mam. Wydaje się również, iż uczniowie (piszę to na podstawie niezobowiązujących rozmów z uczniami klasy, której jestem wychowawcą) w pierwszej kolejności zwracają uwagę na fachowość nauczyciela, a jego płeć nie gra tak istotnej roli. Niemniej “dobrze, że są panowie w pokoju nauczycielskim.” Dlaczego? “Bo tak jest lepiej” – usłyszałem w odpowiedzi. Jednakże są konsekwencje spotkania płci w relacjach nauczyciel – uczeń, które były dla mnie niespodzianką. Już w trakcie praktyki nauczycielskiej, od uczniów i kolegów nauczycieli usłyszałem uwagi o moim zwracaniu się do uczennic po imieniu, a do uczniów po nazwisku. W szczerych rozmowach, z niektórymi koleżankami usłyszałem, że takie zachowanie nie jest charakterystyczne tylko dla nauczycieli – mężczyzn. Niestety ten typ relacji ma swoje ciemne strony. Mianowicie niedozwolone przekroczenie granicy, za którą relacje nauczyciel – uczeń przestają być pierwszoplanowe, a ich miejsce zajmują relacje płci. Warto tu, jak myślę, przytoczyć opinię Jana Augustyna Beňo: “Miłość pomiędzy wychowawcą a wychowankiem zawsze powinna pozostać w obrębie ducha. W przeciwnym wypadku, wychowawca będzie obdarzał sympatią tylko tych, którzy na zewnątrz są bardziej pociągający. Wobec pozostałych dopuści się przez to niesprawiedliwości, którą trudno będzie zapomnieć. Wówczas wychowanek łatwo wyczuje, że jest mu poświęcona szczególna uwaga i to wcale nie dla jego dobra… Gdy zrozumie, że jest ‘prześladowany’ [niekoniecznie w cudzysłowie] przesadną zewnętrzną miłością wychowawcy, zacznie to wykorzystywać.” Żyjemy w czasach absolutyzacji wolności, w tym wolności seksualnej. Prowadzi to do chaosu aksjologicznego, chaosu postaw interpersonalnych, a nawet tragedii. Z pozoru niewinny dotyk może ranić. Dlatego pozwoliłem sobie tę kwestię poruszyć z myślą, iż za pośrednictwem nauczycieli akademickich dotrze do przyszłych pedagogów jako przestroga.

Język

Język – jakie jest jego znaczenie w relacjach nauczyciel – uczeń? Zacznijmy od banałów. Komunikacja intra- i interpersonalna, wszelkie operacje myślne, włącznie z uświadamianiem sobie stanów emocjonalnych i całej bogatej sfery doznań, to wszystko niesie, zawiera w sobie język (dla uściślenia dodam, iż ograniczymy się tu do jego warstwy werbalnej). Pracując również w bibliotece szkolnej wiem, iż młodzież sięga po literaturę dotyczącą komunikacji niewerbalnej i dla części jest to wiedza praktyczna, służąca rozpoznaniu otoczenia. My nauczyciele tym interpretacjom też podlegamy. Lekceważąc swoich uczniów, traktując ich jak głupie, niedojrzałe stworzonka, budujemy sobie dość żałosny wizerunek. Trudno oczekiwać później, by obdarzono nas zaufaniem, skoro między tym co mówimy, a naszą postawą, tym jak się zachowujemy, panuje przepaść. Dla nauczyciela ta konstrukcja to także okazja do diagnozowania postaw swoich uczniów. Jeżeli język (jeszcze raz powtórzę: ograniczmy się tu do jego warstwy werbalnej) jest odzwierciedleniem osobowości: systemu wartości, stanów emocjonalnych, zdolności percepcyjnych, poglądów, wiedzy, to niezwykle istotne będzie świadome się nim posługiwanie, ćwiczenie go (czyli uporządkowanie) i uważne słuchanie tego co mówią i jak mówią inni (a jak mówią nauczyciele?). Przy różnych okazjach powtarzam swoim uczniom, że to jakimi słowami zwracają się do siebie nawzajem świadczy jacy są naprawdę, jaki jest ich rzeczywisty stosunek do innych ludzi. Często uczulam dziewczęta, by nie godziły się, na pełen wulgarności i agresji język chłopców, bo prędzej czy później, tak będą się zachowywać. Niestety ze smutkiem obserwuję, iż nastoletnie panienki przejmują męską kulturę językową, i to tę najgorszą, gdzie wulgaryzmy zastępują znaki przestankowe, są podstawą do wyrażania emocji, i gdzie właściwie cztery słowa pozwalają opisać całą (jaką?!) rzeczywistość. Im bogatsze słownictwo – próbuję wyjaśnić uczniom – tym jesteśmy bogatsi, i duchowo, i materialnie, bo przecież słowami opisujemy świat, czyli poznajemy go, czyli nazywamy go, czyli porządkujemy i wreszcie rozumiemy. A słownictwo uczniów (i nie tylko ich) jest coraz uboższe. Dlaczego? Kto jest za to odpowiedzialny? Telewizja sprawiająca, że zamiast czytać tylko oglądamy? Pośpiech, rywalizacja, Internet – oduczające nas rozmawiać? Bryki i wszędobylska reklama, zwalniające nas z myślenia? Cała współczesna cywilizacja zabija w nas logos. Ścieżki na skróty, stereotypy, proste, oparte na emocjach skojarzenia – za tym wszystkim kryje się mroczny świat manipulacji. A jaki jest mój w tym udział? Ze zdumieniem obserwuję polonistów biernie poddających się presji pseudoreformatorów i promujących kulturę obrazkową kosztem słowa mówionego i pisanego. Ja rozumiem i popieram kształcenie umiejętności posługiwania się obrazem, lecz to na dialogu opiera się spotkanie z drugim człowiekiem, to na dialogu opiera się poznanie świata, to na dialogu opiera się kultura europejska.

Te rady kierowane do uczniów wpierw musimy skierować do siebie, bo to my jesteśmy nauczycielami. Nie bójmy się myśleć i zadawać niepopularne pytania. Czy owe nowoczesne środki audiowizualne, a ostatnio sale internetowe, to jedyne i najlepsze okno na świat? Rewolucja informatyczna, jak każda rewolucja, obiecuje raj na ziemi, lecz czy zbyt dużą przesadą jest skojarzenie trzech znaczków, jakie znalazłem w czasopiśmie Obywatel: sierp i młot komunistów, swastyka nazistów i znaczek Windows? Albo bardziej może oczywiste przykłady: “kreatywny” świat sms-ów oraz język monosylab wykrzykiwanych do “komórek”. Z kolei w reportażu z Doliny Krzemowej znalazła się opowieść z jednego z osiedli, gdzie wprowadził się nowy mieszkaniec i zaproponował sąsiadom spotkanie w ogrodzie, rozmowy przy grilu i piwie. Na co odpowiedziano mu pukaniem się w czoło: po co, jest przecież Internet. Na lekcji edukacji obywatelskiej uczennica pyta, co to znaczy dziedzictwo. Jednakowoż skąd to moje zdziwienie skoro pewien nauczyciel akademicki wykreślił mi z pracy proseminaryjnej słowo “jednakowoż” dopisując pytanie, gdzie je znalazłem. Dlatego warto stałą troską otaczać zasoby biblioteczne, przy każdej okazji dyrektora lub Radę Rodziców zachęcając do łożenia na nowe, wartościowe tytuły. Nie zaszkodzi dowiedzieć się co uczniowie czytają i czy w ogóle czytają? Może trzeba im dać przykład, wskazać ciekawą lekturę, wykorzystując na lekcji jakiś atrakcyjny fragment wiersza, prozy lub dzieła naukowego. Nierzadko więcej pożytku jest z wolniejszego tempa zajęć, po to tylko, by ćwiczyć umiejętności językowe, żeby lekcja nie była realizowana za pomocą równoważników zdań (proszę zauważyć, że w zasadzie nie zająłem się kulturą rozmowy i dyskusji). Nie bójmy się narażać na pretensje uczniów i rodziców, upierając się, by jednym z kryteriów oceny była poprawność językowa. I wreszcie, czy wszystkie sprawdziany muszą mieć formę testów? Co sprawia, że część otrzymanych wypracowań musimy odsyłać do poprawy, bo mimo paru zapisanych maczkiem stron, nie ma tam linijki treści i nie dlatego, że autor nic nie umie. Częste skargi egzaminatorów akademickich, że licealiści nie potrafią analizować zadanych tematów, bierze się właśnie z bylejakości językowej.

I jeszcze raz pytanie do metodyków uczelnianych. Czy studenci kierunków nauczycielskich są uczulani na kwestie językowe (w psychologii są podejmowane kliniczne próby logoterapii, nawet przy rekonwalescencji po usunięciu raka piersi), czy wśród kryteriów przyznania prawa do wykonywania zawodu nauczyciela jest Logos?

Dlaczego tyle uwagi poświęcam językowi w relacjach nauczyciel – uczeń? Pewnie przez własne mnogie grzeszki w tej materii, lecz także i dlatego, by w przyszłości, kiedy nie będę już samodzielny, moi uczniowie nie zaproponowali mi humanitarny exit, lecz za pośrednictwem jakiegoś staroświeckiego słowa zdobyli się na czyn szlachetny.

Wartości

Teraz jest dobry moment, by porozmawiać o czymś, od czego, być może powinienem zacząć: o wartościach. “Każda pedagogika kłania się swojemu bogu – mówi Jean Jacques Maritain – tzn., że każda ma swój światopogląd, swoją etykę, własną moralną ocenę ludzkich czynów i według tego określa także swój cel wychowawczy.” Wartości są podstawą naszych postaw i wyborów, czy jesteśmy tego świadomi czy nie. Z przerażeniem stwierdzam w trakcie rozmów z uczniami i kolegami w szkole, iż najczęściej nie jesteśmy świadomi podstawy aksjologicznej swoich czy cudzych poglądów, decyzji, zachowań, treści przekazu medialnego itd. Powodów jest kilka. Przede wszystkim analfabetyzm aksjologiczny. Jego źródłem jest niski poziom katechezy, nieobecność nauczania etyki, filozofii i logiki w większości szkół. Reforma edukacji realizowana od paru lat w Polsce nic w tym zakresie nie zmieni (filozofia jako przedmiot została definitywnie usunięta). To co w tej sprawie czynią media i tzw. “elyty” w większości da się zakwalifikować jako tendencje samobójcze. Relatywizm pod każdą postacią, a za nim cały postmodernistyczny śmietnik, w którym g… uchodzi za dzieło sztuki. W życiu publicznym czysty instrumentalizm, wręcz cynizm, gdzie niewiele brakuje, by w normę prawa pisanego przyoblekła się mądrość ludowa opowiadana mi w dzieciństwie przez babcię, że jak biedak ukradnie bochenek chleba to (po, jak pokazuje rzeczywistość A.D. 2002, hałaśliwej nagonce w mediach) skończy w więzieniu, a jak bogaty ukradnie walizkę pieniędzy to zostanie ministrem (a w każdym razie autorytetem ekonomicznym). Do tego dochodzi nasze – dorosłych, lenistwo i tchórzostwo. Aby się z tym problemem zmierzyć potrzeba kompetencji i woli. Kiedy sami nie będziemy wiedzieli co jest dobre, a co jest złe, to jak możemy tego uczyć? Tymczasem już samo zaniechanie uczenia ku dobru, zaniechanie pobudzania uczniów do refleksji na ten temat, wreszcie poddanie się złu lub obojętnienie na jego krzykliwą dominację: jest złem! Pamiętajmy, że najlepiej kształtuje się pion moralny nie przez eksponowanie jego łamania, lecz przez eksponowanie ideałów, wzorców pozytywnych, cnót moralnych. Krótko i celnie pisze na ten temat św. Augustyn: “Nawet poznanie dobra nie przynosi dzieciom takiego pożytku, co ochrona przed poznaniem zła.” Budowanie “cywilizacji miłości” nie może być wydarzeniem od święta, lecz musi być to proces nieustanny, z wpisanym w niego doskonaleniem etycznym. To codzienne i na każdym kroku (bardzo sensowne będzie użycie słowa: integralne, tzn. obejmujące wszystkie dziedziny życia ludzkiego, i te prywatne i te publiczne) ćwiczenie ku dobru jest nawet ważniejsze od teorii. Efektem takich zabiegów powinno być wytworzenie trwałych dyspozycji do czynienia dobra. Jak pokazały w ostatnim dziesięcioleciu przypadki nastoletnich zbrodniarzy, wysokie IQ, umiejętność rozróżnienia dobra od zła, to za mało, aby zachować człowieczeństwo i uszanować drugiego człowieka. Jakże często, są na to liczne przykłady zawarte w wywiadach i reportażach, Chrystus dla niektórych młodych ludzi i ich idoli, to przegrany facet, którego powiesili na krzyżu. Tym, który wzbudza szacunek i respekt, mierzony skutecznością, pragmatyzmem, jest szatan, który daje pieniądze, władzę nad ludźmi i kluczyki do nowoczesnego roadstera BMW Z3.

Wielu uczniów, czasami także studenci odbywający u mnie praktyki, pytają jakim prawem narzucam innym swój system wartości i czy znam słowo tolerancja. Otóż dla mnie bardziej realną alternatywą od tolerancja-nietolerancja, jest miłość-pogarda. I nie narzucam swojego systemu wartości, lecz bronię każdego człowieka, bez względu na rasę, wyznanie, pochodzenie społeczne, narodowe, wiek, płeć, jego przydatność w pracy czy w łóżku, przed pozbawieniem go wartości jaką jest sam w sobie. Uczeń oczekuje od nauczyciela (dowodzą tego badania empiryczne) pomocy w uporządkowaniu świata. Dotyczy to zarówno tego świata najbliższego, w klasie (nauczyciel ma zaprowadzić spokój, ład, dyscyplinę, wskazać zadania, pomóc w ich realizacji, nauczyć je rozwiązywać, wyegzekwować je, ocenić, czyli ma być przewodnikiem, nauczycielem w dosłownym sensie), jak i całości życia, kosmosu, tak jak to rozumieli starożytni Grecy. To porządkowanie ma mieć charakter przedmiotowy, ale przede wszystkim aksjologiczny, ma przygotować ucznia do znalezienia sensu życia.

Przez prawie cały wiek XX próbowano nauczycielom narzucić naturalistyczny model edukacji. W wielu krajach się to udało (czy uda się “reformatorom” w Polsce?). Nie autorytet nauczyciela, zapośredniczony w kulturze, gwarantujący, że przekroczenie samego siebie jest możliwe, a nawet konieczne dla naszego człowieczeństwa (czy pamiętają Państwo Ziemię planetę ludzi Saint-Exupery’ego), lecz danie swobody dla potrzeb i pragnień dzieci i młodzieży (skutecznie kreowanych przez reklamę pazernych na zysk producentów), stało się celem procesu edukacji na wszystkich poziomach. Ów kult Ja, kult Piotrusia Pana (czy nie stąd kryzys męskości i ojcostwa?), przynosi skutki przygnębiające. Np. w rozmowach ze swoimi licealistami dowiaduję się (i jest to pogląd dość powszechny), że miłość to uczucie, stosunek seksualny lub partnerskie wykorzystywanie siebie nawzajem. Miłość jako bezinteresowne i gorliwe zabieganie o dobro drugiego człowieka nie mieści im się w głowach. Nie wierzą w bezinteresowność! Wreszcie, do czego nie przyznają się wprost, boją się obowiązków i odpowiedzialności za drugiego człowieka. Od życia oczekują zabawy i przyjemności.

Jak z uczniami o tym rozmawiać, jak w relacje z nimi wmontować kształcenie ku dobru, jak uniknąć apodyktyczności, kazuistyki, jak uniknąć zwyczajnie błędów wychowawczych?

Moim zdaniem

Cierpliwość i prawda, to moje reguły w pracy nauczycielskiej. Cierpliwość, bo nic się samo i natychmiast nie uczyni. Ile to razy wydaje się, iż na nic nasz wysiłek, na nic nasze słowa, na nic ćwiczenia, bo jest ktoś lub coś silniejszego od nas i niweczy nasze starania. Cierpliwość, bo przecież przychodzą wątpliwości: czy to ma sens, czy ja dobrze uczę, a co z nimi będzie później, kiedy opuszczą szkołę, czy dadzą sobie radę? I wreszcie – nie należy się z tym pytaniem kryć – a kto mi za to zapłaci?

Szkolnictwo jest bodaj jedyną dziedziną, w której wszyscy, od lewa do tzw. “prawicy”, wykazują się czystym idealizmem, wręcz heretyckim manicheizmem. Wszędzie pieniądze są potrzebne, a w szkole są be!, bo wystarczą zmiany w sferze idei: nowe metody, nowe struktury, nowe programy, nowe obietnice, czyny społeczne (patrz ostatnia inicjatywa Gazety Wyborczej pt. “szkoła z klasą”). Nauczyciel ma być przewodnikiem w świecie rzeczywistym i wirtualnym, partnerem w budowaniu lepszego świata (najlepiej w gminie, na osiedlu i w ogóle wszędzie), wzorem etyczności oraz alfą i omegą w paru dziedzinach. Ma też obowiązek ciągle się dokształcać (w związku z tym rynek szkoleń odpowiedział zgodnie z regułą popytu i podaży wzrostem cen na owe szkolenia). A wszystko to nauczyciel ma sprawić za symboliczną opłatę, a najlepiej darmo, bo przecież i tak prawie nie pracuje, no i w końcu jest to jego powołanie. I tym słowem od 1993 r. (tj. strajków majowych w szkołach) próbuje się spacyfikować żądania płacowe stanu nauczycielskiego. Zatem książki, kino, teatr, zwiedzanie świata, muzea, Internet, udział w życiu publicznym społeczności lokalnej, prowadzenie zajęć wyrównawczych dla uczniów słabych, przygotowywanie uczniów do olimpiad przedmiotowych, wprowadzanie innowacji metodycznych, realizowanie ścieżek międzyprzedmiotowych, za aż 15zł brutto za godzinę lekcyjną powinno się zrobić (proszę mi znaleźć trzeźwego hydraulika do przepchania syfonu w wc, który zechce pracować za 15zł brutto).

W jednej z analiz wpływu nauczycieli na kształtowanie postaw i poglądów społeczeństwa polskiego po 1989 r., dowiedziałem się, że ów wpływ maleje. Nawet w przypadku edukacji historycznej i obywatelskiej oraz wychowania patriotycznego szkoła i nauczyciele przegrywają. Uczeń konfrontuje treści przekazywane na lekcji z tym co widział w TV. Zdarzyło mi się usłyszeć pochwały od uczniów, bo w TV też “o tym mówili.” Najgorzej jest z wychowaniem patriotycznym. Po roku 1989 słowa takie jak: ojczyzna, naród, patriotyzm – zostały albo ośmieszone albo obarczone tak pejoratywnym znaczeniem, iż wstydzimy się ich używać. Jedna z polonistek w gimnazjum poleciła uczniom zdefiniować pojęcie patriotyzm. Połowa gimnazjalistów nie wiedziała co to jest. Licealiści bardzo często stawiają znak równości między nacjonalizmem i faszyzmem, a stanie na baczność w trakcie grania hymnu państwowego traktują jako “relikt komunizmu” (!) i próbę narzucenia drylu wojskowego. Wyrażają zdziwienie, iż każe się im nauczyć Mazurka Dąbrowskiego, Boże coś Polskę i Rotę. Polecenie dotyczące tych dwóch ostatnich pieśni, uznają za przejaw klerykalizmu.

Dlaczego tak się dzieje? A iluż z nas nauczycieli bezmyślnie powielało opinie najbardziej opiniotwórczych mediów w Polsce właśnie w kwestiach patriotyzmu czy polskości? Iluż z nas bezmyślnie naśladując dyżurne “autorytety” zatruło swoich uczniów kosmopolityzmem i pragmatyzmem? Prawie połowa znanych mi polonistów uważa, że Mickiewicz współczesnemu maturzyście nie ma nic ciekawego do powiedzenie: “to jest masochista!”

Pluralizm na rynku idei ma tu znaczenie niebagatelne. 50 kanałów TV, dziesiątki stacji radiowych, Internet i inne gadżety medialne, nachalna reklama, łatwość zwiedzania świata (dla tych, którzy mają za co), to niewątpliwie pomniejsza rolę nauczyciela i szkoły jako źródła poznania i kształtowania poglądów i postaw. Swoje zadanie spełniają też różne “autorytety” co pewien czas ogłaszające zacofanie nauczycieli, konieczność ich zreformowania (czyli zwolnienia z pracy), unowocześnienia (czyli ubezwłasnowolnienia) i zeuropeizowania (cokolwiek by to znaczyło). Jestem przekonany (parokrotnie przekonywali mnie o tym uczniowie i ich rodzice), że w społeczeństwie gdzie miarą wartości człowieka jest tylko i wyłącznie zasobność jego portfela, nauczyciel musi ustąpić miejsce innym (w Gazecie Wyborczej wprost napisano, że najlepsi pracują za duże pieniądze: dzięki).

A zatem CIERPLIWOŚĆ, zaczynanie wszystkiego od nowa nie 7, nawet nie 77 razy, lecz do końca. Jan Augustyn Beňo powiada, że: “[…] wychowawca ma za zadanie przenieść proces wychowawczy z zewnątrz do wnętrza, czyli ukierunkować wychowanka do samowychowania, stopniowo schodząc ze sceny. […] Urzeczywistnia się to przez długotrwałe oddziaływanie wychowawcze na jego rozum i wolę. Młody człowiek jest już wychowany, jeśli przejawia osobistą odpowiedzialność za swoje czyny i w sumieniu ocenia je […] jako dobre lub złe.” I wtedy też sam formułuje pytanie:

Ci tam, stojący przy pianiście –
On, ona, wszyscy: sopran tenor,
Bas; ulubione ich piosenki;
Świece wbrew cieniom
Jasne, wbrew dniom żywe dźwięki…
Czyż ktoś im rzekł, że lat bieg…

Ci tam, przycinający krzewy –
Starsi i młodsi – brzegi ścieżek
Oczyszczający z mchu starannie;
Warstwa świeżej
Farby na ławkach i altanie…
Czy ktoś z nich zgadł, że bieg lat…

Ci na polanie, w dzień gorący –
Chłopcy, dziewczęta – obrus w cieniu,
Śniadanie wydobyte z koszy –
I, w rozbawieniu,
Śmiech, kiedy pies wiewiórki płoszy…
Czy ktoś im rzekł, że bieg lat, że lat bieg…

Ci tam, z ufnością tak olbrzymią –
On, ona, wszyscy – przez trawniki
Nowego domu stół taszczący, kilim,
Dwa foteliki –
Co najlepszego w życiu zgromadzili…

Gdy wiatr i deszcz (Bieg lat)
(słowa Thomas Hardy, przekład Stanisław Barańczak, muzyka Mirosław Czyżykiewicz) z płyty Ave.

A co z prawdą? “Jak mówi św. Franciszek Salezy – ‘więcej znaczy jedna uncja dobrego przykładu niż sto liber słów’ .” Ileż warta jest mądrość Świętego w perspektywie dydaktyki postmodernistycznej, gdzie “uczeń będzie ‘sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem’ “? Moje doświadczenie odpowiada na to pytanie kategorycznym żądaniem asystencji, czyli obecności nauczyciela, jego przykładu i, powiedzmy to wreszcie otwarcie: jego autorytetu. Relacje nauczyciel – uczeń budujemy cały czas: przy tablicy, w dbałości o swój warsztat pracy, w stosunku do innych osób, kimkolwiek by byli; nie ma takich drzwi, za którymi nauczyciel przestaje być nauczycielem. Domyślam się protestu przeciwko nauczycielstwu totalnemu. Przecież każdy z nas ma życie prywatne, nikt nie jest bez wad i w pierwszej kolejności uczymy jakiegoś przedmiotu, a dopiero później pełnimy funkcje wychowawcy.
Jak wyżej próbowałem wykazać, każdy z nas ma jakiś garb doświadczeń i jest rzeczą niemożliwą, bez popadnięcia w schizofrenię, aby wejść w relacje z uczniem bez owego garbu. Mało tego, właśnie to doświadczenie nierzadko czyni nas mądrzejszymi w pracy z uczniem. I nie ma chyba cenniejszego doświadczenia, z punktu widzenia pracy w szkole, niż zmaganie się z własnymi słabościami. Rozdzielając funkcje nauczyciela przedmiotu i wychowawcy, redukuję się do roli organizatora procesu dydaktycznego i opiekuna. Jednakże nie redukuję swojego wpływu na kształtowanie osobowości ucznia. Nauczyciel pracuje całym sobą! Nawet jeśli jestem tylko jednowymiarowy, tzn. tylko nauczam języka polskiego, matematyki, historii, to ten drugi wymiar – ludzki, nie znika. Ale co lub kto go wypełnia?

Jak wyżej próbowałem wykazać, każdy z nas ma jakiś garb doświadczeń i jest rzeczą niemożliwą, bez popadnięcia w schizofrenię, aby wejść w relacje z uczniem bez owego garbu. Mało tego, właśnie to doświadczenie nierzadko czyni nas mądrzejszymi w pracy z uczniem. I nie ma chyba cenniejszego doświadczenia, z punktu widzenia pracy w szkole, niż zmaganie się z własnymi słabościami. Rozdzielając funkcje nauczyciela przedmiotu i wychowawcy, redukuję się do roli organizatora procesu dydaktycznego i opiekuna. Jednakże nie redukuję swojego wpływu na kształtowanie osobowości ucznia. Nauczyciel pracuje całym sobą! Nawet jeśli jestem tylko jednowymiarowy, tzn. tylko nauczam języka polskiego, matematyki, historii, to ten drugi wymiar – ludzki, nie znika. Ale co lub kto go wypełnia?

Kiedy w kwietniu, na miesiąc przed maturą, kończę nauczanie, robię tzw. “ostatnią lekcję”. Pytam wówczas uczniów czy nauczyłem ich tego, co najważniejsze, czyli jak żyć i po co? Na wszelki wypadek, gdyby się okazało, że nie wyposażyłem ich w tę wiedzę, na tej ostatniej lekcji czytam im wiersz:

Steve Kowit

Dziś wieczór mocne dżinsy,
które noszę co dzień ponad rok
i które wydawały się w doskonałym stanie
nagle pękły.
Jak i dlaczego nie pojmuję,
ale stało się – duże pęknięcie w kroku.
Miesiąc temu mój przyjaciel Nick
zszedł z tenisowego kortu,
wziął prysznic, przebrał się
i na ulicy przewrócił się i umarł.
Pamiętajcie, którzy to czytacie,
padać od czasu do czasu na kolana
jak poeta Christopher Smart,
i całować ziemię i radować się
i dobrze wykorzystywać czas
i okazywać życzliwość wszystkim,
nawet tym, którzy na to nie zasługują.
Bo choćbyście nie wierzyli, to nastąpi,
was też któregoś dnia nie będzie.
Ja, któremu dżinsy pękły w kroku
bez żadnego powodu,
zapewniam was, że to prawda.
Podaj dalej.

PRZYPISY

[1]

Poniższy tekst był prezentowany na konferencji Edukacja historyczna i obywatelska w szkolnictwie ponadgimnazjalnym zorganizowanej przez Zakład Dydaktyki Historii Uniwersytetu Wrocławskiego w dniach 25-27.09.2002 r.

LITERATURA WSPARCIA

1.
U. Schrade, Etyka. Główne systemy. Podręcznik dla uczniów szkół średnich, Warszawa 1992.

2.
A. Janowski, Uczeń w teatrze życia szkolnego, Warszawa 1998.

3.
P. Jaworski, Polska oświata pod presją utopii – u źródeł reformy edukacji w: Arcana nr 31 (1/2000).

4.
K. Szewczyk, Wychować człowieka mądrego. Zarys etyki nauczycielskiej, Łódź 1998.

5. M. Taraszkiewicz, Jak uczyć lepiej? czyli refleksyjny praktyk w działaniu, Warszawa 1996.

6.
Nauczyciel – uczeń, między przemocą a dialogiem: obszary napięć i typy interakcji, pod redakcją naukową Marii Didzikowej, Kraków 1996.

7.
W. Okoń, Nowy słownik pedagogiczny, Warszawa 2001.

8.
T. Sławek, Nasze powinności codzienne w: Res Publica Nowa 10/2001.

9.
J.A. Beňo, Pedagogika, Warszawa 1996.

10.
J. Maternicki, Podmiotowość ucznia w nauczaniu-uczeniu się historii, jej uwarunkowania i granice w: Wiadomości Historyczne 4/2000.

11.
M. Jadczak, Czy nauczyciele i szkoła kształtują stereotypy myślowe Polaków? w: Wiadomości Historyczne 1/2000.

12.
B. Halczak, Nauczyciel historii – Europejczyk czy patriota? w: Wiadomości Historyczne 4/1997.

13.
M. Wirga, Odporność utracona i odzyskana w: Charaktery 4/1999.

14.
Cz. Miłosz, Wypisy z ksiąg użytecznych, Kraków 1994.

15.
L. Żuk – Łapińska, Szantaż moralny wobec “siłaczek” i “judymów” w: Etyka zawodu nauczyciela. Nauczanie etyki, pod redakcją K. Kaczyńskiego i L. Żuk – Łapińskiej, Zielona Góra 1995.

——————————————————————————————–
Materiał udostępniany na zasadach licencji
Creative Commons 2.5 Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne

——————————————————————————————–