Z członkiem Międzyzakładowej Komisji Strajkowej w Szczecinie, wiceprzewodniczącym Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”, Stanisławem Wądołowskim rozmawia A. Koźlarek

Z członkiem Międzyzakładowej Komisji Strajkowej w Szczecinie, wiceprzewodniczący Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” Stanisławem Wądołowskim rozmawia Agnieszka Koźlarek

Agnieszka Koźlanek: Jak zaczął się Pański udział w Strajku w Szczecinie?

Stanisław Wądołowski: Wróciłem z urlopu 18 sierpnia wieczorem. Dowiedziałem się, że w stoczni trwa strajk, a mój wydział, szefostwo techniczne właściwie nie bierze w nim udziału, ponieważ trójkę strajkową stanowili: I sekretarz PZPR wydziałowy, II sekretarz wydziałowy i szef techniczny. Pracownicy byli z tego powodu niezadowoleni. Po przyjściu na wydział do pracy natychmiast zorganizowałem spotkanie, wybory trójki strajkowej, do której zostałem wybrany. Później wybrano mnie także na członka Komitetu Strajkowego, mimo sprzeciwu byłej trójki. Dowiedziałem się później, iż Wydział Rurowni, na której nadzorowałem spawanie, już wcześniej pod moją nieobecność również wybrał mnie na członka Komitetu Strajkowego.


Byłem bardzo zdziwiony jego składem. Na czele stał Marian Jurczyk zawsze skłonny do wszelkich ustępstw. Mariana Juszczuka nie znałem, później dowiedziałem się, że wcześniej kandydował na sekretarza PZPR jednego z wydziałów. Kazimierza Fischbeina znałem wcześniej, był II sekretarzem PZPR Stoczni. Jarosław Mroczka nie był mi znany, ale za to bardzo dobrze znałem Marię Chmielewską, która pełniła funkcję sekretarza Komitetu Strajkowego. Dała się poznać jako wspaniały organizator i człowiek. Z wyboru jej osoby na to stanowisko bardzo się ucieszyłem. Spośród działaczy znałem jeszcze kilku, ale była też wśród nich spora grupa obcych mi ludzi.

Agnieszka Koźlarek: Jaka była reakcja PZPR na próby tworzenia organizacji robotniczej w Szczecinie?

Stanisław Wądołowski: Na wydziałach do trójek strajkowych PZPR wstawiała jak największą ilość swoich reprezentantów. Wynikało to po części z faktu, iż wiele znanych i wybitnych postaci Związków Zawodowych było na urlopach. Wówczas informacje o strajkach nie wszędzie docierały, ponieważ istniała blokada informacyjna. Natychmiast przystąpiłem do pracy. Trzeba było wszystko organizować: informację, wyżywienie, współpracę z delegacjami przybywającymi do Komitetu Strajkowego. Należało uświadomić delegatom, w jakim celu strajkujemy, co chcemy osiągnąć. Doradców, prawników prawie nie mieliśmy. Trzeba było również spotykać się z pracownikami z wydziałów. Postulaty były już przygotowane. Komitet Strajkowy podjął uchwałę o niewpuszczeniu dziennikarzy, dla mnie było to nie do przyjęcia.

Poradziłem sobie z tym, zgłosiło się dwóch dziennikarzy: Małgorzata Szajnert i Tomasz Zalewski. Trafili akurat na mnie. Poprosiłem Bogdana Baturo, by ich zarejestrował jako przedstawicieli Komisji Zakładowej, nazwę zakładu wymyśliliśmy. Poprosiłem ich, by pisali dyskretnie, co też uczynili. Napisali książkę Szczecin. Grudzień – Sierpień – Grudzień, w której zamieścili sporo informacji z grudnia 1970r. do grudnia 1981 r., a nawet nieco dalej.

Agnieszka Koźlarek: Jak wyglądały pierwsze negocjacje z Komisją Rządową?

Stanisław Wądołowski: Czekaliśmy na informację, czy ktoś się pojawi z rządu na rozmowy z nami. Wszędzie brakowało informacji oraz kogoś, kto dodałby trochę otuchy strajkującym. Do stoczni co chwilę zgłaszały się zakłady pracy, a właściwie ich delegacje. Były one serdecznie witane i przedstawiane załodze stoczni przez głośniki radiowęzła zakładowego. Najwięcej delegacji przyjmował Bogdan Baturo i Krzysio Kubiki. Ta dwójka naprawdę była wspaniała, służyli ludziom jak mogli najlepiej, nie zapominając o Marii Chmielewskiej – Sekretarz Komitetu Strajkowego.
Raptem słyszę pytanie – „może włączymy sekretarza PZPR Stoczni do Komitetu Strajkowego?” – mnie zamurowało. Odpowiedziałem, że dopóki ja tu będę, sekretarza nie będzie. Wreszcie mamy informacje: jest Delegacja Rządowa z wiceministrem Barcikowskim na czele, zastępcą Żabińskim.

Spotykamy się na świetlicy. Na sali panował kompletny rozgardiasz, nikt nie wiedział, co ma robić i jak to zrobić, każdy chciał rozmawiać z każdym. Wielu delegatów chciało zabierać głos, wzajemnie się przekrzykując. Myślę, że jak Barcikowski wszedł na salę, był z tego bardzo zadowolony. Gdy delegacja rządowa opuściła salę, próbowaliśmy się przygotować do rozmów, ale nic z tego nie wyszło. Staram się zaprowadzić ład na sali, zgłaszam więc wniosek, iż trzeba z nas wybrać dziesięciu delegatów na rozmowy. Ta dziesiątka musi przekazywać wszystkim delegatom punkt po punkcie osiągnięte uzgodnienia do akceptacji i przyjęcia. Sala przyjmuje propozycję. Zgłasza Wądołowskiego, Chmielewską, Juszczuka i Mroczka – pracownicy stoczni, Krystosiaka z Parnicy, Nowaka z WPKM i jeszcze dwójkę.

Pracujemy bez prawnika. Później pomocą służy radca prawny z „Parnicy” Mieczysław Gruda i młodszy 25-letni prawnik oraz Andrzej Zieliński. Młody prawnik wycofuje się po pierwszych rozmowach, tłumacząc się – „mam małe dziecko i żonę”. Boi się. Rozumiem go. Gruda i Zieliński zostają. Aleksander Krystosiak okazał się dobrym negocjatorem, obaj z Olkiem mamy dużo doświadczenia i nie dajemy się zwieść pustym słowom czy też obietnicom. Rozmowy ciągną się godzinami, w czasie przerwy przekazujemy delegatom zakładów pracy uzgodnienia do akceptacji lub odrzucenia. Tu muszę przyznać, panuje wielkie zrozumienie dla naszej ciężkiej pracy. Wszyscy, którzy zabierają głos z „sali”, mówią z pełną troską i zaufaniem do nas.

Agnieszka Koźlarek: Jak doszło do powstania „Jedności” – oficjalnego czasopisma strajkującego Szczecina?

Stanisław Wądołowski: Największym mankamentem jest brak informacji, nie wystarcza stoczniowy głośnik. Zgłasza się do mnie delegat Stoczni Remontowej Lech Dolouchy, mówi, że nie ma informacji. Odpowiadam mu, iż ja to wiem, ale jak temu zaradzić. Odpowiedział, że on wie jak: musimy wydawać gazetkę. Powiedziałem mu, że jestem do jego dyspozycji i co będzie potrzebne, będę załatwiał, udzielał informacji. Za dwa dni Lech wydał pierwszą gazetkę „Jedność”. Najpierw kilkaset, później tysiące, a w czasie „Solidarności” – legalnie 150 tys. sztuk.

Agnieszka Koźlarek: Jak wyglądała sytuacja w czasie strajku w Stoczni Szczecińskiej, jak przebiegały negocjacje?

Stanisław Wądołowski: Znów rozmowy z Komisją Rządową trudne, ale posuwamy się do przodu. Wiem już, że dwa postulaty: tablica ku czci pomordowanych, no i Związki Zawodowe, będą bardzo trudne do realizacji. 23 sierpnia na czele Komisji Rządowej premier Barcikowski, Żabiński – Komisja w pełnym składzie, wiele postulatów już wynegocjowanych i przyjętych, czekają najtrudniejsze. Na początku Barcikowski chwali nas, mówiąc, że jesteśmy dojrzałą klasą robotniczą, że w Trójmieście jest znacznie gorzej i tłumy ludzi niszczą, co się da, rzucają kamieniami w pociągi, tramwaje, w okna domów. Przerwałem panu Premierowi i powiedziałem, że nie wierzę w to, co mówi. „Panowie zablokowaliście łączność i podajecie nam, co chcecie”. Powiedziałem – „Panie Premierze kończymy rozmowy, niech pojedzie ze Szczecina delegacja i zobaczy, co rzeczywiście tam się dzieje”.

Barcikowski chciał się wycofać. Nawet niektórzy koledzy z naszej strony go poparli, chcieli głosować. Ja powiedziałem, że to sala decyduje. Natychmiast poinformowałem delegatów będących w świetlicy, a tutaj zawsze miałem przygniatające poparcie. Za chwilę spotkaliśmy się w prezydium Komitetu Strajkowego i ustaliliśmy, iż w delegację pojadą cztery osoby. Co najmniej jedna ze stoczni, z tych osób, które negocjują porozumienie – było nas trzech, dwóch odmówiło, zostałem sam. Wyjechaliśmy 24 sierpnia 1980 r., towarzyszyło mi trzech młodych ludzi: Wojan z Zakładów Chemicznych Police, on był II sekretarzem PZPR i został wybrany do Komitetu Strajkowego Stoczni przez Police, Ban z Selfy i Metronika, minister Białkowski, gwarant, że nam się nic nie stanie, kierowcy z Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Wojan zaczął pisać powitanie kolegów z Gdańska, nie pomogło potwierdzenie, że to niepotrzebne.

Zawieziono nas do Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Tam zostawiono nas samych w małym pokoiku. Wówczas powiedziałem młodym kolegom, że nikt nie będzie czytał z kartki powitania – „ja odpowiadam za siebie i za was. Jeżeli ktoś z was zechce zabrać głos, niech podniesie rękę do góry i czeka na moje pozwolenie”. W krótkim czasie przewieziono nas do Zjednoczenia Przemysłu Okrętowego, tam uzyskaliśmy informację, iż w Stoczni Gdańskiej toczą się rozmowy Jagielskiego z Komitetem Strajkowym. Czekaliśmy więc, aż się zakończą.

O godzinie ok. 23.00 zostaliśmy podwiezieni pod bramę stoczni. Potwierdziłem, kim jesteśmy. Zostaliśmy doprowadzeni do sławnej świetlicy Lenina. Zajął się nami Wojciech Gruszeczki, członek Komitetu Strajkowego odpowiedzialny za komunikację ze Szczecinem. Po wypiciu kawy wprowadził nas do bocznej Sali. Tam obradował Komitet Strajkowy. Zostaliśmy przywitani oklaskami na stojąco, podszedł do mnie Wałęsa i przywitał się. Powiedziałem – „Witajcie” – to wystarczyło, przedstawiłem się, jak również kolegów. Powiedziałem, że jestem członkiem prezydium Komitetu Strajkowego i negocjatorem porozumienia w Szczecinie. Padło pytanie, czy mam upoważnienie do rozmów. Odpowiedziałem, iż jest mi niepotrzebne, gdyż to na mój wniosek przerwaliśmy rozmowy z Komisją Rządową, i że sam sobie nie muszę wypisywać upoważnienia. Natychmiast pękły lody. Przedstawiłem punkt po punkcie rezultaty naszych rozmów. Mieliśmy dużo spraw załatwionych, przedstawiłem i te, które czekały na rozwiązanie. Właśnie byłem bliski końca, gdy padła propozycja od Joanny Gwiazdy albo Aliny Pińkowskiej: żeby utworzyć jeden Komitet Strajkowy Ogólnopolski. Odpowiedziałem, że jestem „za”, ale w tej chwili nie mam takich upoważnień, by je połączyć – „Wrócę do Szczecina i jestem pewien, że nasi delegaci to poprą”. Natychmiast na salę weszło dwóch intelektualistów: pan Tadeusz Mazowiecki i Bronisław Geremek, gorąco zaczęli odradzać połączenie w jeden Komitet Strajkowy, tłumacząc, że Szczecin jest dalej, dobrze to robi, niech negocjuje. Byli bardzo przekonywający, ale nie dla mnie – wniosek jednak upadł. Ustaliliśmy jednak, że żaden Komitet Strajkowy nie może podpisać porozumień bez załatwienia dwóch postulatów, tj. bezpieczeństwa dla wszystkich ludzi strajkujących i Wolnych Związków Zawodowych.

Agnieszka Koźlarek: Jak wyglądał powrót delegacji do Szczecina?

Stanisław Wądołowski: Było już rano, z pełnym zadowoleniem wracałem do Stoczni Szczecińskiej. Tu bardzo gorąco witali mnie stoczniowcy – cieszyli się bardzo, że wróciłem. Natychmiast spotkałem się z delegatami zakładów pracy na świetlicy. Przedstawiłem, że to, co mówił premier Barcikowski, było nieprawdą, że tam również odnoszono się z pełną troską do wszystkiego. Poinformowałem, iż oni mają nieco inne postulaty, że ustalone zostało, że nie można rozwiązać strajku bez załatwienia „bezpieczeństwa dla strajkujących i Wolnych Związków Zawodowych”. Opowiedziałem o wniosku utworzenia Ogólnopolskiego Komitetu Strajkowego i o jego upadku. Przekazałem pismo intelektualistów wspierających strajkujących, które przywiozłem z Gdańska. Później rozmawialiśmy z Komisją Rządową. Jeszcze pamiętam, jak do 5 rano trwały rozmowy, ale nic nie ustaliliśmy odnośnie tablicy, wolnych związków.

Znów rozmowy z Komisją Rządową. Tablica upamiętniająca ofiary Grudnia 70 roku – wreszcie jest zgoda Komisji, zostają jedynie do uzgodnienia Związki Zawodowe. Rano otrzymuję wiadomość, że zmarł na stoczni pracownik, lat 38. Zastanawiam się, co mogło się stać. Później dowiaduję się, że zmarł na zawał serca. Poprosiłem jego kolegów z wydziału, by zajęli się pogrzebem.

Agnieszka Koźlarek: Jak wyglądały negocjacje nad ostatnim postulatem, kwestia pomocy prawnej?

Stanisław Wądołowski: Negocjacje, ostatni postulat: Związki Zawodowe. Komisja Rządowa broni się, tłumacząc, jak to będzie wyglądało, że w ustroju socjalistycznym nie było Wolnych Związków Zawodowych. Uzasadnienie piszą nam nasi prawnicy: Mieczysław Gruda i Andrzej Zieliński. Otrzymujemy również uzasadnienie z Gdańska. W międzyczasie spotykam Henryka Fisza, znamy się od lat. Pyta, czy potrzebny nam jest prawnik – odpowiadam, że jak krew do życia. Pytam – „czy ufasz mu?” – odpowiada, że tak. Zabieram pana mecenasa Mirosława Kwiatkowskiego. Pokazuję mu nasze uzasadnienie, mówi, że jest bardzo złe, że Barcikowski wyśmieje nas. Dochodzi do kłótni. Przepraszam pana Kwiatkowskiego, proszę, by przygotował swoje uzasadnienie, a jeżeli Barcikowski rzeczywiście odrzuci, to ja poproszę o półgodzinną przerwę i skorzystamy z jego uzasadnienia.

Jurczyk czyta przygotowane przez naszych prawników uzasadnienie, rzeczywiście Barcikowski je ośmiesza. Mówi, że napisane z powietrza – proszę o godzinną przerwę. Pan Mirosław Kwiatkowski ma już gotowe uzasadnienie, zna ustawy – powołuje się w nim na ustawę z 1949 r. o Związkach Zawodowych. Była dobra, tylko jej nikt nie przestrzegał, powołuje się także na Konwencje Międzynarodowe dotyczące działalności związkowej (PRL je ratyfikowała). Kończy się przerwa. Jurczyk czyta uzasadnienie, Barcikowski blednie. Mówi, że Konwencje Międzynarodowe rząd podpisuje, ale nie musi ich przestrzegać. Daje głos siedzącemu obok mecenasowi, ten uzasadnia, że skoro rząd ratyfikuje Konwencje, to musi ich przestrzegać. Trafiła kosa na kamień. Barcikowski kompletnie się ośmiesza, mówiąc – „jak wy macie takich prawników, to i ja się o takich postaram”. Uderza ręką w ramię siedzącego przy stole prezydialnym Fischbeina i mówi: „a jednak Wałęsa…”. Potyka się, stoczniowcy go podtrzymują i odprowadzają do bramy, wiem, że już w Komitecie zajął się nim lekarz. Ja, Maria, Bogdan, Krzysiek jesteśmy bardzo zadowoleni, oto mamy wybitnego fachowca, a co ważniejsze, wierzymy mu. Mogę odetchnąć, wiem, że Mirek jest dobry i można na nim polegać. Następuje przerwa w rozmowach, Barcikowski ściąga swoich prawników. Powstaje dodatkowe porozumienie dotyczące Wolnych Związków Zawodowych. Poznaję jeszcze dwóch prawników: Edmunda Kitłowskiego i Bronisława Ziemianina. Ja trzymam się blisko Mirosława Kwiatkowskiego. Porozumienie ustalone, Barcikowski chce je podpisać publicznie w sobotę rano. My nie wiemy, co z Gdańskiem, bo znów brak połączeń telefonicznych. Decydujemy się na podpisanie porozumienia. Wychodzimy, jest telefon, odbiera ktoś z obsługi, a następnie przejmuje go Edmund Kitłowski. Dzwoni Wojciech Gruszecki, mówi, że oni jeszcze nie skończyli negocjacji – sprawa uwolnienia więźniów politycznych. My w swoich postulatach tego nie mieliśmy. Mówię, że powinniśmy zaczekać z podpisaniem, zostaję przegłosowany, dwa postulaty uzgodnione z Gdańskiem: „bezpieczeństwo i Wolne Związki Zawodowe” załatwione dla całej Polski. Nie protestuję.

Agnieszka Koźlarek: Jak wyglądało podpisanie porozumienia w Szczecinie i jakie są Pańskie odczucia odnośnie przestrzegania umowy przez władzę?

Stanisław Wądołowski: Sobota, 30 sierpnia godzina 8.00, świetlica wypełniona delegatami. Wchodzi Komisja Rządowa w komplecie, a nawet z osobami towarzyszącymi. Odczytują porozumienie, które zostaje zaakceptowane i przyjęte oklaskami. Podpisują je: w imieniu załóg – Jurczyk, w imieniu rządu – Barcikowski. Po odśpiewaniu hymnu sala pustoszeje, opuszcza salę również dwójka gdańszczan. Są smutni, Gdańsk jeszcze strajkuje. Mnie również daleko do wesołości, zdałem sobie sprawę, z kim podpisaliśmy porozumienie. Wiem jak trudno będzie o jego realizację. Wiem, że rąk nie można załamywać, trzeba kończyć to, co się zaczęło. Ze stoczni wychodziliśmy jako ostatni. Jurczyk, ja, Platego i Wiśniewski – była godzina 14.00. O 15.00 dotarłem do domu, żona poinformowała mnie, że dzwoniło dużo osób, pytając, czy to Komitet Strajkowy.

Agnieszka Koźlarek: Jak wyglądało tworzenie struktur „Solidarności”?

Stanisław Wądołowski: W niedzielę, 31 sierpnia, w Gdańsku podpisano porozumienie. Nowe związki otrzymały nazwę Niezależne Samorządne Związki Zawodowe, wieczorem tak samo nazywały się związki komunistyczne. Poniedziałek, 1 września – dostajemy od dyrektora stoczni trzypokojowe pomieszczenie przy ul. Nocznickiego: zaczynamy budowę nowego Związku Zawodowego. Zbiera się Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, przekształcony po podpisaniu porozumienia w Międzyzakładowy Komitet Robotniczy – MKR. Wybieramy członków do Komisji Mieszanej, która ma dopilnować realizacji porozumień (wiem już, że jest to nasz błąd). Marian Jurczyk chce być jej członkiem, tłumaczę mu, że Komisja musi być podporządkowana MKR. Podajemy chętnych: Aleksandra Krystosiaka, Jarosława Mroczka, Mariana Juszczuka, Andrzeja Zielińskiego i Mieczysława Soczyńskiego. Szykujemy się do wyjazdu do Gdańska

Agnieszka Koźlarek: Jaka była reakcja Gdańska, a w szczególności jej lidera L. Wałęsy, na wcześniejsze podpisanie porozumienia przez Szczecin?

Stanisław Wądołowski: Czwartek, 2 września rano. Jedziemy – spotkanie odbywa się w mieszkaniu Anny Walentynowicz. Obecni są: (strona gospodarzy, Gdańsk) Wałęsa, Bogdan Lis, Gwiazda i kilka jeszcze osób, ze mną są: Jurczyk, Chmielewska, Kubicki. Rozmowy są trudne. Wałęsa zarzuca nam szybkie podpisanie porozumień. Mówi, że Jurczyk wbił mu nóż w plecy. Ja mam inne zdanie – „to wasza (Gdańska) wina, to nie wy byliście w Stoczni Szczecińskiej, to ja z delegacją tu byłem, pamiętasz, co wówczas uzgodniliśmy – bezpieczeństwo strajkujących i Wolne Związki Zawodowe – my z tego się lepiej wywiązaliśmy niż Wy”.

17 września 1980 r., jadę wraz ze szczecińską delegacją do Gdańska. Spotykamy się w Hotelu Morskim we Wrzeszczu. Prócz nas jest jeszcze kilkadziesiąt delegacji i ciągle przybywają inne. Pełno dziennikarzy krajowych i zagranicznych. Tu dziś ma się narodzić nowy Związek Zawodowy. Czy się narodzi? Wchodzimy do dużej sali, zajmujemy miejsca. Przy stole prezydialnym siedzi Lech Wałęsa z kilkoma kolegami z MKS Gdańsk. Prowadzącym spotkanie jest Lech Badkowski. Do sali dobijają się jeszcze inni, którzy chcieliby posłuchać. Niestety, nie ma miejsc, siedzą poza salą lub stoją wokół budynku. Słuchają i komentują. Wałęsa wita serdecznie zebranych. My się już znamy, spotkałem się z nim w czasie strajku i zaraz po strajkach.

Zabieram głos jako pierwszy. Mówię, że my w województwie szczecińskim skupiamy w nowych Związkach Zawodowych około 90% załóg. Mamy przygotowany projekt statutu. Możemy wystąpić o rejestrację Związku. Uważamy jednak, że to powinniśmy zrobić wszyscy razem. Apeluję o stworzenie wspólnego Komitetu, tzw. pionu przebicia, który miałby siedzibę tutaj, w Gdańsku. Proponuję stworzenie w miastach wojewódzkich MKR-ów lub MKZ-ów, które wspólnie opracują jeden statut dla wszystkich i razem wystąpią o rejestrację Związków. Jesteśmy gotowi do współpracy ze wszystkimi i przyjęcia wszystkiego w imię jedności. Zależy nam na stworzeniu silnych Związków Zawodowych, faktycznie reprezentujących pracownika.