Jerzy Komorowski – Małżeństwo w galicyjskiej rodzinie ziemiańskiej w pierwszej dekadzie XX wieku jako wynik praktyk (społecznych) podtrzymujących lub niwelujących dystans społeczny na przykładzie aranżacji małżeństwa Ludwika Skibniewskiego i Felicji Dębickiej z 1905 roku

Jerzy Komorowski


Małżeństwo w galicyjskiej rodzinie ziemiańskiej w pierwszej dekadzie XX wieku jako wynik praktyk (społecznych) podtrzymujących lub niwelujących dystans społeczny na przykładzie aranżacji małżeństwa Ludwika Skibniewskiego i Felicji Dębickiej z 1905 roku[1]

Abstrakt

Artykuł przedstawia akt małżeństwa między rodzinami ziemiańskimi w kontekście pojęć dystansu społecznego i praktyk społecznych. W tym ujęciu jawi się ono jako wynik praktycznych działań dwóch rodzin mających na celu rozpoznanie odpowiedniego partnera i zawarcie związku małżeńskiego. Wymagało to podjęcia pewnych czynności poprzedzających sam akt zaręczyn i ślubu, tak, aby związek zyskał akceptację społeczną najbliższego otoczenia. Powyższy artykuł przybliża proces zawiązywania się takiego związku, narodzin społecznie akceptowalnej miłości w rozumieniu socjologicznym — na przykładzie małżeństwa zawartego przez przedstawicieli dwóch rodzin ziemiańskich: Skibniewskich i Dębickich. Analiza poszczególnych etapów aranżacji tego związku została przeprowadzona w oparciu o korespondencję rodzinną Skibniewskich i Dębickich. Ukazuje ona etapami cały proces pośrednictwa, podtrzymania niejasności (etapy rozpoznania adekwatności partnera) oraz ostateczną decyzję związaną z małżeństwem Ludwika Skibniewskiego i Felicji Dębickiej, wraz z elementem nagłośnienia, upublicznienia związku jako sukcesu obydwu rodzin. Artykuł stanowi próbę wykorzystania teorii socjologicznej w poszukiwaniu i interpretacji świadectw praktyk społecznych w źródłach historycznych.

*          *          *

Małżeństwa były w przeszłości przedsięwzięciami grupowymi, zbiorowymi, a nie tylko wyrazem uczuć dwóch jednostek decydujących się na wspólne życie (Łobodzińska, 1975, 230). Sposób zawarcia związku, rytuały temu towarzyszące są zmienne zarówno w czasie, jak i w przestrzeni społecznej. Inaczej wyglądały dobory małżeństw w rodzinach chłopskich w XIX/XX wieku w Polsce (Thomas, Znaniecki, 1976, 110–124), inaczej w XVIII wieku we Francji (Flandrin, 1991, 49–71). Odmienną postać przybierał dobór małżeński tych samych warstw na emigracji (Kula, Assorodobraj-Kula, Kula, 1973, 70–72). Związki małżeńskie niektórych szczególnych grup zawodowych w XIX-wiecznej Austrii również miały swoją odrębną specyfikę (Deak, 1990, 139–149). Zróżnicowanie technik i strategii kojarzenia małżeństw w zależności od czasu i przestrzeni społecznej jest zatem oczywiste. Istnieje jednak coś, co prawdopodobnie łączy wszystkie specyficzne logiki doboru małżeńskiego, a mianowicie fakt dobrze znany w naukach społecznych — obecność wyraźnych społecznych ograniczeń swobody wyboru współmałżonka. Czy manifestowały się one poprzez ustalanie cech pożądanych, będących pochodną miejsca w hierarchii społecznej: majątku, ziemi, przywilejów, czy poprzez postrzeganie cech indywidualnych przez pryzmat roli społecznej partnera — silna, zaradna kobieta na gospodarstwie lub pracowity, uczciwy przedsiębiorca — selekcja była wynikiem presji społecznej (Warzywoda-Kruszyńska,1974, 9–10). W danej warstwie społecznej i okresie historycznym selekcja owa przebiegała wedle zróżnicowanych kryteriów. Poszukiwanie współmałżonka odbywało się przy tym w określonym polu, którego rozległość zależała przede wszystkim od pozycji poszukującego, ale też na przykład od jego miejsca zamieszkania. Dobór małżeński dziś, w przeciwieństwie do strategii matrymonialnych charakteryzujących ziemiaństwo z przełomu wieków XIX/XX, jest przypuszczalnie wynikiem zupełnie innych preferencji. Z pewnością presja społeczna odgrywa tu swoją rolę, jednakże udział i opinia rodziny nie są już tak istotne jak niegdyś. Analiza zawarta w tym artykule stanowi jedynie „migawkę” służącą przedstawieniu konkretnego przypadku doboru małżeńskiego w rodzinie ziemiańskiej w pierwszej dekadzie XX wieku. W tym samym czasie w innych kręgach społecznych sprawy małżeńskie mogły wyglądać zupełnie inaczej. Poniższy „case” został przedstawiony w określonej perspektywie teoretycznej, która również ma swoje ograniczenia, jak zresztą każda teoria.

Jedną z podstawowych cech warstwy ziemiańskiej stanowiła odmienność od innych składowych społeczeństwa polskiego. Fundamentem dystynkcji było utrzymywanie społecznego dystansu wobec tych, którzy nie należeli do klasy i byli postrzegani jako obcy: „Obok różnic pomiędzy poszczególnymi grupami ziemiaństwa istniała przepaść pomiędzy nim a resztą społeczeństwa. Ważne było, kto jest nasz, a kto nie. Nasz był zawsze o niebo lepszy od pozostałych, a mentalność ta miała charakter kastowo-grupowy” (Ryszka, 1994, 30). Pielęgnowanie „przepaści”, tj. dystansu społecznego, nie tylko wobec innych grup społecznych, ale także wobec niżej sytuowanych członków własnej warstwy, wymagało pewnych zabiegów i praktyk, które ujawniały się w trakcie planów małżeńskich. Stąd analiza związków małżeńskich jest jednocześnie analizą mechanizmów i kryteriów łączenia tych, którzy zostali zaakceptowani bądź odpychania tych, którzy na podobny przywilej nie zasłużyli.

Dystans społeczny to stopień bliskości lub separacji od „innych”, „obcych” grup bądź jednostek. Jego wielkość odzwierciedla poczucie bliskości, podobieństwa (albo jego brak) z otaczającymi jednostkę „innymi” (Olechnicki, Załęski, 2005, 68). Umiejętne tworzenie dystansu społecznego pozwala nie tylko izolować się od tych, z którymi bliskość i podobieństwo jest niemożliwe, niechciane. Stanowi środek kształtowania odrębnej tożsamości w opozycji do tych, od których segreguje. Jednym z instrumentów służących do mierzenia dystansu społecznego jest skala Bogardiusa. Została ona stworzona jako narzędzie pomiaru skłonności do uczestnictwa w zróżnicowanych pod względem stopnia bliskości stosunkach z innymi grupami ludzi (Babbie, 2005, 190). Stopień bliskości wyznaczają w niej kręgi uczestnictwa w życiu społecznym, takie jak: kraj, miejscowość, dzielnica, sąsiedztwo, rodzina. Każdy z tych kręgów jest wskaźnikiem dystansu. Największy wykaże jednostka nietolerująca „obcego”, na przykład na poziomie kraju, najmniejszy ta, która zaakceptuje „innego” na poziomie najbliższych relacji: w rodzinie. Ziemianie dzięki swoim majątkom, dworom, pałacom, wzorcom wychowania i edukacji byli w stanie izolować oraz kontrolować społecznie swoje otoczenie, unikając kontaktów (poza tymi natury ekonomicznej) z przedstawicielami innych warstw.

Samo pojęcie strategii implikuje pewne konsekwencje teoretyczne. Matrymonialna wymiana jest wynikiem strategii, momentem w serii materialnych i symbolicznych wymian, które zależą od tego, jaką pozycję owa wymiana zajmuje w historii związków danej rodziny. W tym ujęciu genealogia jako wynik przeszłych praktyk matrymonialnych stanowi obiekt działań, które mają na celu zachęcanie do pewnych stosunków albo ich zabranianie. Strategia jest wynikiem zmysłu praktycznego jednostki, wyrabianego już w dzieciństwie, w drodze wychowania (Lamaison, Bourdieu, 1986, 118). W takim ujęciu zezwala na określoną twórczość jednostki w ramach dostępnych jej możliwości.

Małżeństwo w warstwie ziemiańskiej było doniosłym aktem, który miał ogromne znaczenie — dla rodziny, dla jednostki zawierającej związek oraz dla całego kręgu ziemiańskiego, w którym funkcjonowała. Rodziny (ziemiańskie) wykazywały tendencję do społecznego trwania wraz z całym uposażeniem do niego przynależącym, tj. przywilejami, władzą, prestiżem. Podstawą tegoż trwania społecznego były strategie: matrymonialne, dziedziczenia oraz ekonomiczne i edukacyjne (Bourdieu, 1991, 643–644).

W wymiarze rodzinnym małżeństwo stanowiło akt najwyższej akceptacji drugiej strony związku, uznania jej za równą sobie i przynależną do grupy. Jako takie świadczyło również o pozycji wewnątrz warstwy ziemiańskiej. Tło procesu łączenia rodzin stanowiły gry i zabiegi obydwu stron mające na celu wzajemne przekonanie się do planowanego związku. Znaczenie miały nie tylko ekonomiczne aspekty małżeństwa, takie jak: majątek pana młodego czy posag panny młodej, perspektywy spadkowe obydwojga, ale także prestiż wyrażony tytułem, reputacją rodziny, jej koligacjami, a także walorami osobistym kandydata lub kandydatki. Razem wszystkie wymienione czynniki tworzyły kapitał, którym starano się osiągać cele matrymonialne. Zamożność pilnie obserwowano, jednak nie mogła być ona jawnie traktowana jako stawka w grze. Zysk płynący z dobrego małżeństwa nie sprowadzał się zresztą wyłącznie do kalkulacji ekonomicznej, ale posiadał także wymiar społeczny, symboliczny. Posag lub majątek rozpatrywano łącznie z innymi licznymi cechami, które uważano za istotne u potencjalnych kandydatów, a które tworzyły kapitał wykraczający znacznie poza aspekty finansowe. Kapitał ten można nazwać symbolicznym (Bourdieu, 2008, 160)[2]. Stawką w analizowanej grze było podtrzymanie bądź podniesienie pozycji i statusu rodziny. Stąd tak częste formy pośredniczenia i swatania, liczne podchody i niejasności, które miały gwarantować, w razie otrzymania odmowy, wyjście z twarzą strony odrzuconej. Kojarzenie małżeństwa odbywało się wedle pewnych reguł i zasad, do których przywiązywano dużą wagę: „Strategiom bezpośrednio nastawionym na podstawowy zysk (na przykład kapitał społeczny gwarantowany przez udane małżeństwo) często towarzyszą strategie drugiego stopnia, dążące do pozornego zadowolenia wymogów oficjalnej reguły, a dzięki temu do skumulowania zaspokojenia zysku oraz prestiżu, bądź szacunku, co niemal powszechnie obiecują działania pozornie niemające innego celu niż poszanowanie reguły. W istocie grupy niczego bardziej nie pragną i niczego nie nagradzają tak szczodrze, jak poważania jawnie okazywanego temu, co same obdarzają czcią” (Bourdieu, 2008, 147). W tym kontekście zabiegi rodziców kandydatki (kandydata) służą często egoistycznym interesom, takim jak chęć pomnożenia majątku, zdobycia powiązań rodzinnych z utytułowaną rodziną, podniesienia pozycji towarzyskiej (Bobrowski, 1979, 69), zapewnienia odpowiednich warunków życia swoim dzieciom i wnukom. Stosowanie się do rygorów i obyczajów regulujących całą procedurę zawierania związku (swaty, wizyty, okres oczekiwania, niejasność celowo podtrzymywana) przekształcało interesy egoistyczne w oficjalne, „bezinteresowne cele” grupowe: prawomocne, opatrzone szacunkiem, wynikające z przywiązania do konwenansów (Bourdieu, 2008, 147). Sprawy ekonomiczne, choć nieujawniane, miały zasadnicze znaczenie, gdyż wyznaczały, razem z tytułami i parantelami, początek całego procesu kojarzenia oraz pozycje przyszłych małżonków względem siebie (Jabłonowska, 1975, 52). Majątek gwarantował również odpowiednią jakość i luksus form kojarzenia: stosowną oprawę uczestnictwa w balach, spotkaniach, zjazdach, karnawałach. Zawarcie związku małżeńskiego było w omawianym okresie przedsięwzięciem grupowym, a nie indywidualnym. Poprzedzone szeregiem zabiegów, za sprawą których starano się uczynić zadość wymogom narzuconym przez pozycję obydwu rodzin, miało na celu zawarcie związku możliwie korzystnego ze społecznego i ekonomicznego punktu widzenia. Analizując związki małżeńskie, warto zwrócić uwagę na sposób i płaszczyznę porozumienia tworzoną na użytek owej matrymonialnej gry, w której rola pośredników, krewnych, znajomych była niebagatelna w rozpoznaniu wartości kandydatów. Przedmałżeńskie rytuały odbywały się w ramach kręgów rodzinno-towarzyskich, często związanych sąsiedztwem, które wyznaczało horyzont możliwych kontaktów. Z czasem, wraz ze zmianą pozycji społeczno-ekonomicznej, zmieniał się również krąg podtrzymywanych kontaktów, a tym samym swoisty „rynek matrymonialny” i jego pośrednicy.

W szerzej pojmowanej społeczności ziemiańskiej (wymiar grupowy) związek małżeński mógł być przejawem pozycji i potencjału rodziny. Stąd charakterystyczna dla towarzystwa dociekliwość oraz skrupulatne informowanie się o związkach będących efektem starań rodziców. Wzmianki te miały zasadnicze znaczenie w bliższej i dalszej rodzinie, formowały jej horyzonty i kontakty społeczne, wyznaczały krąg „swojskości” i „obcości”. Tworzyły ramy możliwych kontaktów towarzyskich, które podtrzymywane w kręgu „swoich”, wyznaczały horyzont przyszłych inicjatyw matrymonialnych, a także ekonomicznych — w tle często rozgrywane były interesy, które jednak nie stanowiły jawnej treści stosunków społecznych.

W wymiarze indywidualnym małżeństwo miało wielkie znaczenie dla panny młodej. Było drogą do uwolnienia się spod władzy rodzicielskiej (rodziny) i przejścia pod kuratelę męża, która, ustalana niejako na nowo, nie zawsze oznaczała poddanie się partnerowi. Małżeństwo pełniło ważną funkcję nobilitującą pannę. Jej status w rodzinie i w „towarzystwie” zasadniczo zmieniał się w chwili zamążpójścia na wyższy i znaczący. Wzrastał ponownie wobec męża i rodziny wraz z pojawieniem się potomstwa. Był to właściwie jedyny sposób usamodzielnienia się, uzyskania „niezależności” i zapewnieniem sobie odpowiedniego bytu przez kobietę.

Nie przekreślało to wzajemnych uczuć partnerów, które oczywiście miały znaczenie w doborze męża, choć nie były najistotniejsze. To, co w refleksji badawczej jawi się jako szereg sposobów podtrzymywania dystansu społecznego wobec „obcych” oraz jako zawieranie korzystnych małżeństw w kręgu „swoich” (jednej warstwy), dla ówczesnych było zrozumiałe i naturalne, przyjmowane bezrefleksyjnie. Traktowano to jako zwykły sposób funkcjonowania środowiska społecznego, stanowiącego źródło znajomych, wyznaczającego horyzont możliwych wyborów, a także krąg potencjalnych kandydatów na męża, żonę. Uczuciowość i wszystkie inne aspekty zawiązywania oraz funkcjonowania związku małżeńskiego przejawiały się w ramach owego kręgu. O istnieniu barier przekonywał się ten, kto usiłował je przekroczyć, kto łamał ustalone reguły. Tym samym uznawany był za nieodpowiedniego, za kandydata w złym guście, nieaprobowanego: „Zresztą podstawowa edukacja, wzmacniana przez wszystkie doświadczenia społeczne, stara się narzucić schematy postrzegania i szacowania, jednym słowem gusta, które obok innych przedmiotów są stosowane do potencjalnych partnerów i bez potrzeby jakichkolwiek ściśle ekonomicznych czy społecznych kalkulacji odsuwają groźbę mezaliansu. Społecznie akceptowana miłość, czyli taka, która ma szanse powodzenia, to nic innego jak umiłowanie swojego przeznaczenia społecznego, które łączy partnerów społecznych przygotowanych na to przez pozornie przypadkowe i arbitralne drogi wolnego wyboru. I zawsze wyjątkowe przypadki patologiczne, gdy władza musi wyraźnie się ujawnić, by przywołać do porządku jednostkowe uczucia, nie mogą przysłonić tych wszystkich przypadków, gdy norma nie musi się ujawniać, ponieważ dyspozycje agensów (jednostek biorących udział w grze — przyp. J. K.) zostają obiektywnie dostosowane do obiektywnych struktur” (Bourdieu, 2008, 213). W taki sposób zawarte małżeństwo nosiło znamiona spontaniczności i jawiło się jako naturalnie dobrane, we właściwy sposób skojarzone, pasujące do siebie.

Praktyka podtrzymywania dystansu społecznego wzmacniała prawdopodobieństwo poznania potencjalnie „właściwego” kandydata (endogamię) i wykluczała tych „niewłaściwych”. Dobór wedle równości pozycji, statusów odgrywał tu znaczącą rolę. Zdarzały się związki „równające” jedną ze stron w górę lub w dół, lecz wymagały one akceptacji społecznej i często postrzegane były jako niekorzystne, „złe” (niedobrane). Dobry wybór nie oznaczał wyboru zgodnego z preferencjami przyszłych małżonków, ale wybór właściwy z punktu widzenia realizacji reguł społecznych, wynikających z przynależności do warstwy ziemiańskiej.

W tym miejscu chciałbym przeanalizować związek małżeński dwojga ziemian: Felicji Dębickiej i Ludwika Skibniewskiego. Prześledzenie procesu, który doprowadził do jego zawarcia (przy wykorzystaniu prywatnej korespondencji), pozwala zobrazować typowo środowiskowe małżeństwo[3]. Jaworów należący do Ludwika i Honoraty z Pruszyńskich hr. Dębickich, Ulicko Seretkiewicz, w którym mieszkali Antoni Skibniewski z żoną Elżbietą z Bielskich, Balice należące do Bronisława i Olgi z Dzieduszyckich Skibniewskich, Przyłbice Szeptyckich, Ożomla Czosnowskich, Niemirów Kruzensternów — stanowiły tak zwane sąsiedztwo, czyli rodziny formujące krąg towarzyskich spotkań, przy okazji wspólnych zabaw, wizyt, działań angażujący również innych krewnych i znajomych. Pierwsze spotkanie Ludwika Skibniewskiego i Felicji Dębickiej odbyło się w typowym dla ziemiaństwa kontekście, tj. przy okazji baliku urządzonego przez Ludwika Dębickiego. Warto prześledzić cały przebieg wydarzenia, który zrelacjonowała Felicja w swoim dzienniczku:

„Co się za dziwna rzecz urządziła. W przeszłą niedzielę przyjechał Pan Prek, który niedaleko służy w wojsku. Jakoś się tak coś zaczęło mówić o tem jaka ta sala do tańca jak się tu już wybawiliśmy a on na to: A więc urządzajmy jakieś tańce. Spisał listę sąsiadów i sąsiadek i zaproszenia na drugi dzień wysłano ale niestety z wszystkich zaproszonych przyjeżdża tylko Panna Puzynianka i Pani Morawska, a z panów Prek, Banchidy”[4].

Spotkanie towarzyskie miało miejsce w Jaworowie[5]. Po zaakceptowaniu pomysłu i sporządzeniu listy gości (selekcja była ważnym elementem) rozesłano zaproszenia. Ostatecznie lista gości została ustalona:

„Przerwany wczoraj dzienniczek dokańczam dzisiaj. Skakanka zdaje się, że będzie udana, pani Czosnowska przywozi kilka panien, Prek kilku panów, muzyka jest, sala jest, a szczególniej ochota jest, chociaż z panów będzie kilku nie bardzo przyjemnych jak Górski, Szawłowski i Banchidy, który już dzisiaj przyjechał parą ładnych koni z lokajem furmanem w białych liberiach i 12 mil gościńcem jechał, ale wygląda jak z za kramu wyciągnięty żydzioch, śmieje się z drugich ale się z niego można także naśmiać. Oprócz tych, będzie z przyjemnych Kruzensztern, może Lisowiecki, którego nie znamy ale ma być zabawny, Brykczyński. Prek i Szeptycki, który z Grodysławic tu przyjeżdża, nocuje w Mostach a wieczór tu będzie. Cośmy się nie na bały, nie namartwiły o ten bal, bo już pewneśmy były, że będzie fiasko przecie głupstwo takie wieczory urządzać bo to dużo kłopotu zachodu a bardzo niepewne czy się uda”[6].

Lista gości zmieniła się, a zamiast zapowiedzianych osób przybyły inne, powiązane z sąsiedztwem więzami przyjaźni. Wśród nich rozróżniono tych miłych i tych nie bardzo miłych. Skład osobowy odbytego zjazdu zawarła Felicja w relacji, w której po raz pierwszy pojawia się Skibniewski, syn właścicieli Balic koło Medyki:

„Skończył się bal, skończyła zabawa a po niej tak trudno wrócić do porządku ładu i pracy. Zawsze pozostaje jakieś rozmarzenie, albo rozochocenie, tą razą nie było czym się rozmarzyć bo byli sami jeszcze bardzo studentowaci panowie a i my studentowate panny. Było okrągło 6 par, to jest Prek, Kruzensztern, Skibniewski, Brykczyński i Banchidy i Karol, panie zaś Puzynianka, Radzimińska jej kuzynka i 4 panny Dębickie. Tańce trwały do 5 pogadanka do 6. Nazajutrz wstajemy o ½ 1 szej, obiad, przejażdżka do lasu, która była nadzwyczaj zabawna. Zajeżdżają dwa nasze ekwipaże, Banchidiego, Skibniewskiego i 4 kuce Brykczyńskiego. Tatuś siada ze mną na wózek Banchidiego a Prek z nim na koźle, za nami jedzie Cela ze Skibniewskim a na ostatku Mama, Jana, Brykczyński i Karol. Wyścigi – zajeżdżamy pierwsi, bardzo miło rozmawiamy, idziemy w las, tam znów wyścigi piesze panów i pań, później nagrody, zakłady, śpiewy chórem i rozochoceni wracamy do domu. Wieczór znów Ożomla zjeżdża, zaczynają się tańce, ale wszyscy pomęczeni, więc tylko zgadywania tak i nie dżenkins, które nie bardzo się udały. Rozchodzimy się o 1 ej. Rano polowanie nieudane, wieczór po powrocie bardzo zabawna kolacja i partie szachów o 12 tej spać. Rano ogromna partia tennisu, śniadanie i odjazd panów Skibniewskich. Jeden nieznany, bardzo nieśmiały ale przyjemny trochę (nieczytelne — przyp. J. K.) ale dobrze rozmawia, pierwszego dnia był ciągle przy mnie i przy kolacji i w tańcu, na drugi dzień przy Celince a na trzeci dzień z obydwoma na równo się bawił. Prek przyjemny i zabawny, a tem bardziej mnie się podobał, bo powiedział, że jestem panna z temperamentem, dosyć ze mną tańczył i rozmawiał. Jeden Banchidy nieznośny i psujący całą harmonię, pierwszego wieczoru się upił a w następne głupstwa gadał”[7].

Skibniewski zrobił dobre wrażenie na Felicji Dębickiej. W tym miejscu należy przypomnieć, że głównymi uczestniczkami balu — jako dziewczęta w wieku matrymonialnym — miały być dwie najstarsze córki Dębickiego: Janina i Celina. Jednakowoż Skibniewski od tej pory pojawiał się w orbicie znajomych Dębickich, a to z racji sąsiedztwa zarówno jego rodziców z Balic, jak i starszego brata, który mieszkał z żoną Elżbietą z Bielskich w pobliskim Ulicku Seretkiewicz. Duże znaczenie musiała mieć wspólna znajomość z Szeptyckimi, familią szanowaną w powiecie. Skibniewscy — z katolickiej, konserwatywnej rodziny — współtworzyli krąg znajomych dzieci Dębickich, co zdawała się potwierdzać ostatnia relacja zapisana w dzienniczku Dębickiej:

„Był i Purzet paskudnie się ślizga, ale pierwszy rok pewnie dopiero, nie poznał mnie, ale dlatego że już ciemno było a on ma krótki wzrok. Myślałam że jest za granicą więc się tem ucieszyłam żem go spotkała, będziemy grać sztuczkę na Mamy imieniny, z nim i ze Skibniewskim. Ma być grany Wielki człowiek do małych interesów, wcalem z tego nie kontenta bo tam nie ma dla mnie roli, a bardzo bym chciała też do tego należeć”[8].

Planów matrymonialnych na razie żadna ze stron nie deklarowała. Znajomość podtrzymywano prawdopodobnie przez młodszego brata Ludwika, Władysława Skibniewskiego, będącego kolegą Karola Dębickiego, brata Felicji. Ważną rolę w zawarciu związku odegrał prawdopodobnie redemptorysta o. Bernard Łubieński, przyjaciel i spowiednik rodziców Skibniewskiego z Balic[9], który był także przez pewien czas spowiednikiem i opiekunem duchowym samego Ludwika Skibniewskiego oraz jego przyszłej żony[10]. Tuż przed ślubem poprowadził specjalną konferencję dla państwa młodych (Pirożyński;1946, 170). On też stał zapewne za pierwszą próbą sformułowania planów matrymonialnych Ludwika dotyczących Róży Łubieńskiej, córki właścicieli Krakowca, a które wspominał w liście młodszy brat Skibniewskiego, Mariusz:

„Wiadomość o twych zaręczynach z panną Różą Łubieńską, o których mi donosisz była mi rzeczywiście nowiną, której się nie spodziewałem, ale tem bardziej mi przyjemną, że Tobie tak wielką radość sprawia. Z serca życzę Ci szczęścia i powodzenia w nowym życiu, które rozpoczniesz i nie zapomnę też przede wszystkiem o modlitwie za Ciebie kochany Lulu, aby Ci Pan Bóg błogosławił i aby Ci wszystkie zamiary i życzenia spełnił co jest zawsze przedmiotem moich modlitw za wszystkich moich braci. Nie mogąc być obecnym przy Tobie i z Tobą się widzieć, tem bardziej myślą przenoszę się do Ciebie i tem bardziej też możesz na moje modlitwy liczyć”[11].

Próba ta musiała być jednak chybiona, gdyż tylko raz pojawiła się w korespondencji. Najwidoczniej Skibniewski okazał się być niewystarczającym kandydatem dla arystokratycznej rodziny Łubieńskich z Krakowca.

W związku z ukończeniem służby wojskowej i objęciem administracji majątku Maćkowice pod Przemyślem rodzice zaczęli oczekiwać od Ludwika Skibniewskiego decyzji o małżeństwie. W życzeniach świątecznych Bronisław Skibniewski pisał do dwóch synów kawalerów — Aleksandra i Ludwika:

„Pewnie Oleś przyjechał z Ulicka do Ciebie do Maćkowic, niedziele, święta razem przepędzicie — dziwne tego roku święta, wszyscy osobno przepędzamy. Życzenia Wam serdeczne posyłamy — zdrowie i w zajęciach pracy nie ustawajcie, aby w tym roku kawalerskie życie zmienić — Oleś przykład powinien dać”[12].

Bracia najwyraźniej poważnie potraktowali sugestię ojca, gdyż Aleksander tego samego roku ożenił się z Zofią Horodyńską ze Zbydniowa[13]. Ludwik, po niepowodzeniach z Łubieńską, kontynuował poszukiwanie żony. Prawdopodobnie na przełomie 1902 i 1903 roku rozpoczął starania o rękę Felicji Dębickiej. Jak pisał jego brat Aleksander wraz ze świeżo poślubioną żoną:

„Choć nam nic nie mówiłeś jednak zdradził cię Gans, który pisał, że podczas świąt będziesz w Krakowie, wnioskuję z tego, że jesteś po słowie i oboje z Olesiem zasyłamy Ci bardzo, bardzo serdeczne życzenia wesołych świąt, szczęśliwego nowego roku a dużo szczęścia i błogosławieństwa Bożego na całe życie. Modlić się za Was oboje będziemy, ażeby Pan Bóg owe przeszłe cierpienia wynagrodził jak najlepszą żoną. Na 3 króli chcemy być oboje w Balicach kiedy teraz nie mogliśmy bo zaraz po nowym roku wybieramy się w świat, Oleś na kuracye swego biednego żołądka, który mu tak dokuczył, że dłużej z nim wytrzymać nie może a ja na cały kwartał do moich rodziców. Spodziewam się, że w Balicach ciebie zobaczymy i wtedy nam powiesz wasze projekta. Tymczasem wiele serdeczności zasyłamy Ci oboje, jak też owej przyszłej żonie jeżeli Ciebie kocha i ceni jak na to zasługujesz”[14].

W zacytowanym liście znalazła się wyraźna aluzja do nieudanej próby związku z Różą Łubieńską. Rodzina panny odmówiła Skibniewskiemu, stąd wzmianka o przeszłych cierpieniach. Sprawa nowych planów małżeńskich nie potoczyła się od razu i szybko. Starania trwały dokładnie rok, licząc od zacytowanego listu, w którym brat z żoną z góry zakładali powodzenie Ludwika. Swoje intencje kawaler okazywał w ramach sąsiedztwa, ale jeszcze nie otwarcie, co zauważyła Honorata Dębicka i w następujący sposób opisała w liście do córek:

„Wczoraj przesyłano do Ciebie szturmy przez radę powiatową, bo aż mu sie oczy świecą, gdy o p. Feli mówi. Cóż ty na to? Feluś złota, czyście żadnego mądrego słówka prócz czułości nie mówiły do siebie? Czy Babcie Adziowi nie powiedziały, żeby na tenis wrócił, czy też mimo zaproszenia nie przychodzi?”[15].

Rolę pośrednika i niezobowiązującego swata przyjął młodszy brat Ludwika, Władysław Skibniewski. Rada powiatowa pośrednicząca w owych szturmach to prawdopodobnie Szeptyccy z Przyłbic oraz Antoni Skibniewski z Ulicka, którzy byli jej członkami. Wrodzona nieśmiałość Skibniewskiego przeszkadzała mu w przejęciu inicjatywy. Na pogrzebie Zofii z Fredrów Szeptyckiej, który zgromadził licznych ziemian z całego kraju, spotkali się Honorata Dębicka i jej przyszły zięć, któremu brakowało śmiałości:

„Więc pogrzeb był ogromną religijną pompą, wielkim żalem rodziny i zjazdem znajomych. Mowy nie było żadnej. Na chwilkę weszliśmy do domu, aby rodzinę powitać i wyrazić współczucie ale krótko bawiliśmy tam. Bardzo nam dziękowano. Tutaj prócz pani Basi mieliśmy ks. Starowiejskiego w gościnie. Na pogrzebie wysunął się ku mnie Romcio i prosił o pozwolenie prowadzenia mnie. Lul był, ale trzymał się z daleka, czekał abym ja do niego się zbliżyła, tego nie uczyniłam. Zawsze ta sama historia!”[16].

Kandydatury na wstępie nie odrzucono i chyba cieszyła się sympatią rodziny, skoro już w kwietniu ciotka Felicji, Maria Duninowa, pisała do niej, radząc:

„Całym sercem przyłączam się do nowenny o szczęśliwy wybór dla Ciebie i natchnienie Boże, gdzie Twoje szczęście i Twoje przeznaczenie odnajdziesz! Módl się dużo i proś matki Bożej o pokierowanie Twym sercem i myślą, ale się nie daj porwać znów jakimś niedosięgłym marzeniom i ideałom tylko bierz co Bóg daje w pokorze, w prawdzie, w miłości”[17].

Zaloty przerwała śmierć ojca Ludwika, Bronisława Skibniewskiego, która pogrążyła krewnych w żałobie. Jednocześnie rozpoczynało to sprawę spadkową i oznaczało przejęcie na własność przez synów poszczególnych części majątku, co równało się zupełnej samodzielności i było dodatkowym bodźcem do założenia rodziny[18]. Prawdopodobnie pod koniec lata 1904 roku Ludwik Skibniewski w Jaworowie otwarcie się oświadczył rodzicom Felicji Dębickiej o rękę dziewczyny. Dębicki nie przymuszał córki. Zwlekał z odpowiedzią. Ludwikowi, zgodnie ze zwyczajem, pozostało czekać. Był na bieżąco informowany o swoich szansach przez młodszego brata. Władysław Skibniewski, kolega Karola Dębickiego, zaczął bywać w Krakowie w domu „Na Wenecji” u Dębickich w celu zbadania postawy rodziców i Felicji:

„Jeszcze u państwa D. być nie mogłem, nie mając sposobności. Mam nadzieję, że Cię wkrótce zobaczę”[19].

Po wizycie opisał dokładnie, jak widziana jest kandydatura brata przez rodziców i całą rodzinę, która to rodzina zdawała się sprzyjać Ludwikowi:

„Przepraszam Cię bardzo, że Ci tak długo daję na mój obiecany list czekać ale dziś dopiero miałem sposobność mój zamiar wykonać! Również muszę cię przeprosić, że na białym piszę papierze, lecz wyszedł mi żałobny, dziś niedziela więc kupić nie można. Jest pół do jedynastej i przed pół godziną wróciłem z Wenecji i spieszę Ci zdać relację z mej wizyty. Zostałem bardzo grzecznie i mile przyjęty. Starego Pana Dębickiego nigdy w tak dobrym nie widziałem humorze, był też dla mnie z rzadką uprzejmością. Wspominał o swej wizycie w Maćkowicach i zachwycał się niemi, domem, Twoją pracą i twym działaniem. Zaraz mi powiedział, że sprzedał wczoraj Korzeniów za 105.000 K i opowiadał nie szczędząc szczegółów. Karol dla mnie również z wielką uprzejmością jak i reszta rodziny. Pani Fela bardzo przyjemna i dosyć wesoła, wspominała Twój pobyt w Jaworowie. Na odchodnem dostałem zaproszenie by jak najprędzej wrócić. W ogóle panuje dobry humor na Wenecji, jak przedtem go nie widziałem. To ci mogę powiedzieć o taką krótką relację z mej wizyty. W każdym razie u Rodziców lepiej być widziany nie możesz”[20].

Informacja o grzeczności przyjęcia oraz uprzejmości wobec Władysława mogła być interpretowana jako dobry znak. Sprzedaż Korzeniowa pod Mielcem sygnalizowała gotowość sprawienia wyprawy i posagu córce. Wizyta ojcowska, o której mowa w liście, miała miejsce wcześniej, po oświadczynach Ludwika Skibniewskiego w Jaworowie. Ludwik Dębicki, troskliwy ojciec, przyjął zaproszenie kandydata, by ocenić jego osobę. Swoje wrażenia i przemyślenia opisał w liście do córki, Felicji:

„Wracam z Maćkowic — bo co najmniej należała się koniecznie rewizyta. Powiedziałem, że nie przywiozę mu Twojej odpowiedzi — gdy z wielkim niepokojem całując mnie po rękach zagadnął. Wróciłem zachwycony człowiekiem i jego dziełem. Nie jest bez myśli i ducha ten co w tak młodym wieku wszystko stworzył w koło siebie — myśli, aby założyć zacne gniazdo rodzinne. A nie jest tu wszystko tylko dla rachuby — są wszystkie wyższe gusta, aspiracje, dążenia. Otrzymał przed pięciu laty ten kawał doskonałej ziemi — ale zupełnie wyniszczonej. Postawił trzydzieści budynków na trzech folwarkach a w środku śliczny pałac, nadzwyczaj piękny założył park, oranżerię. Wysadził wszystkie drogi drzewami. Pracował i marzył aby to gniazdo zapełnić. Bywałem w domach kawalerskich — i zawsze jeśli nie żywe i ochoty jakieś książki, fotografie, obrazki zdradzały zmysłowość i obyczaje kawalerskie — nawet u biednego Stasia w Bieździedzy. W Maćkowicach wszystko tchnie cnotą, czystością, dziewictwem i wszystko idealnym kierunkiem człowieka. Tak jak z pięknej jego twarzy i postaci, tak z tego otoczenia — wszystko woła do serca ojcowskiego — Dziękuj Bogu za taki los dla córki, za takiego człowieka i błagaj żeby równie godnych zacnych inne Twoje córki znalazły. To co się wydaje ciasnotą jest tylko nieśmiałością bo i wykształcenia dużo — a w dziełach poznać wielką wolę i zdolność, gust i wyższe dążenia. Przy tem nic twardego, szorstkiego, upartego. Horyzonty rozszerzy mu miłość i szczęście. Nie będzie czcze życie w tych ramach, warunkach z tą rodziną, z takim człowiekiem. Mam to przekonanie, że od Ciebie droga Feleczko zawisł nie tylko Twój los ale los Twoich sióstr — zawisła spokojna i błoga starość rodziców. Piszę ze Lwowa — gdzie podpisuję kontrakt Werchraty. Do Krakowa wszyscy wracamy we wtorek lub i środę — a Twój kawaler chciał zaraz ruszyć — odroczyłem do niedzieli — prosząc aby nie przynaglał decyzji. Boże mój daj Ci dobre natchnienie i porównanie rzetelnej wartości człowieka pracy i cnoty z blichtrem lub jakimś snobizmem Krakowskim”[21].

Unikalna relacja ojca wizytującego dom przyszłego zięcia oddała cały kontekst społeczny małżeństwa. Skibniewski, pochodzący z zamożnej ziemiańskiej rodziny, reprezentował mimo sąsiedztwa inne środowisko, zwłaszcza pod względem intelektualno-towarzyskim, od wielkomiejskiej, krakowskiej arystokracji, do której należeli Dębiccy. Ludwik Skibniewski pochodził z bardzo pobożnej, katolickiej rodziny. Jego matka, Olga Dzieduszycka, była spokrewniona z arystokracją Galicji, a ojciec cieszył się opinią doskonałego gospodarza oraz pracowitego, pobożnego i bogatego ziemianina. Jednak dla wychowanej na salonach krakowskich Felicji, w której domu bywali pisarze, malarze i dostojnicy ówczesnego Krakowa, małżeństwo i przeprowadzka na wieś mogły jawić się jako dotkliwe ograniczenie horyzontów (Gabryś, 2006). Warto zwrócić uwagę na argumenty, których użył Ludwik Dębicki, by przekonać córkę do kandydata. Małżeństwo Felicji miało dać przykład starszym siostrom, nadać sens życiu Felicji, spełnić marzenia rodziców i zapewnić im spokojną starość. Głowa rodziny perswadowała córce, że to dobry mężczyzna i że związek z nim uchroni ją od próżnego życia. Pomimo silnej presji Dębicki odwlekał ostateczną odpowiedź, czekając na zgodę córki. Decyzję Felicja Dębicka podjęła już w listopadzie, o czym jednak nie informowano Skibniewskiego, czekając właściwego momentu. Wynikało to z listu Marceliny Dębickiej do Felicji, w którym pisała:

„Drogie jedyne dziewczę z ciebie, z taką wesołością gotowa jesteś ustalić sobie los i niezmiernie uszczęśliwić przez to rodziców, siostrom zaś dajesz godny naśladowania przykład. Mnie nic nie pozostaje tylko gorąco modlić się o twe szczęście. U nas tu to mróz, to deszcz a ciągle w bardzo czysto usprzątanym dworku ciemno, głucho, smutno, nic bym sobie jednak z tego nie robiła gdybym wiedziała, że tam u Was wszystko dobrze pójdzie, ale czy ten pan Skibniewski zniesie tyle nań skierowanych oczu a nie ucieknie? Boże daj mu szczęśliwie przepłynąć przez tę ciężką próbę”[22].

Sprawa nieśmiałości amanta — jak pisałem wcześniej — była znana. Ostatecznie Władysław Skibniewski z początkiem grudnia pospieszył poinformować brata, że może on przyjechać, by usłyszeć ostateczną decyzję Felicji, której jednak ani on, ani Ludwik się nie domyślali:

„Wczoraj wysłałem Ci parę słów nareszcie, aby Ci donieść, że zamierzałbym we środę wyjechać. Dziś byłem na Wenecji na obiedzie proszony i spieszę Ci zdać relację. Odbywają się tam en grand rekolekcje tak, że zaraz po obiedzie pani i trzy starsze panienki do klasztoru pojechały i nie miałem sposobności z panią Felą rozmawiać i przyjęcie było jak zawsze bardzo uprzejme i na odchodnem spytał się p. Dębicki o Ciebie kiedy przyjedziesz i prosił mnie abym Ci napisał, że Cię oczekują. Było to dosyć krótko i zwięźle powiedziane. Więcej nie mogę Ci nic powiedzieć i nie umiem wywnioskować. Kończę ściskając Cię serdecznie w nadziei, że Cię wkrótce zobaczę”[23].

Wymiana pierścionków odbyła się w grudniu, w czasie świąt Bożego Narodzenia. Po tym oficjalnym akcie akceptacji cała rodzina gratulowała zarówno Skibniewskiemu, jak i Felicji. Marcelina Dębicka w liście do przyszłej żony z radością pisała:

„Niech ci Bóg da zdrowie jedyne nieocenione dziecko za radość, którą nam sprawiasz swą decyzją. Bóg ci to wynagrodzi zobaczysz jak szczęśliwa będziesz, śliczna droga życia ściele się przed tobą, pracować przy boku zacnego męża dla utrzymania kawałka polskiej ziemi i świecić przykładem pobożnego i pracowitego życia. Ja sama siebie nie poznaję tak jestem rozradowaną. Na ślub nie przyjadę dla przyczyn wyliczonych w liście Ojca, za to jednak tym więcej tu o twe szczęście modlić się będę a potem zaraz jadę na południe co jest koniecznym dla mego zdrowia. Niech cię Bóg błogosławi i zsyła na ciebie wszelkie szczęśliwości”[24].

Stefan Skibniewski po otrzymaniu informacji od swej ciotki, Seweryny Dzieduszyckiej, przesłał Ludwikowi gratulacje wraz z życzeniami noworocznymi:

„Dopiero do Wiednia przybyłem i pośpieszam się zaraz odpowiedzieć na Twój najpoczciwszy list, który tu zastałem. Przede wszystkim odgadniesz, co Ci z całego najgłębszego serca na ten Nowy Rok życzę, otóż żebyś w przeciągu niego i to jak najprędzej dożył tej najszczęśliwszej chwili życia, a laquelle Tu aspires. Modlę się ciągle za Ciebie i przy Mszy św. żeby ta chwila upragniona była też i dla duszy Twojej najszczęśliwszą tj. żeby Cię do Boga jak najbardziej zbliżyła, o czem osobiście jestem zresztą zupełnie przekonany. Dziękuję Ci z całego serca za przysłanie telegramu z Hotelu. W sobotę przyszłą z całą pewnością będę w Krakowie, przyjadę Blitzem i udam się natychmiast do Saskiego Hotelu, gdyby jakaś nieprzewidziana przeszkoda nastała to Cię telegraficznie do Saskiego zawiadomię. Ciocia Sewercia nie wiem skąd, mi doniosła niby o pewnym fakcie już dokonanym, więc nad wyraz się ciesząc ściskam Cię dziś listownie a w Sobotę osobiście, pamiętaj, że pierwszym byłem, który Cię o Doppelphotografie prosiłem”[25].

Podobny list z gratulacjami wysłała Olga Brykczyńska wraz z mężem. Warto zwrócić uwagę na treść listu, w której akt małżeństwa, założenie rodziny, bycie żoną i matką jest nade wszystko obowiązkiem, „prawdziwym przeznaczonym kobiecie żywotem”:

„Boże Ci daj szczęście serca i duszy zupełne zadowolenie w tym związku, który ze wszechmiar wydaje się dobrym i Twoich najlepszych Rodziców radością przejmuje. Niech Ci to Bóg wynagrodzi i błogosławi Ci, że im tę radość sprawiłaś. Pierwsza z Waszego panieńskiego gronka przyjmujesz obowiązki życia i młodociane Twoje czoło okrasi powaga zajętego w społeczeństwie stanowiska. Boże Cię prowadź i kieruj i błogosław abyś to Twoje zadanie życia poważnie a słodko, cicho i wdzięcznie wypełniła abyś była tą prawdziwą matroną polską, którą zdobi cnota i uroki, której słowo waży na szali postanowienia i kierunku dzieci i wywiera wpływ cichy nawet na szerokie społeczeństwo. Dzieweczko ukochana, teraz czas aby Twoi najdrożsi rodzice byli już z Ciebie dumni. Niezmiernie bym pragnęła zajrzeć do Was i jeszcze przed ślubem Cię zobaczyć i Was uściskać, pojmuję jak jesteście teraz zajęci wybieramy się do Was na 12go bo i Wuj bardzo żywo interesuje się Tobą i jeżeli tylko będziemy mogli, przyjedziemy. Przytulam Cię do serca bardzo, bardzo serdecznie i gorąco i Boże Ci daj szczęście radość i ufność wielką w Nim i w mężu, którego Ci wybrał. Mamusię i siostrzyczki i Ciebie całuję i Tatusiowi ręce ściskam. Babciom rączki całuję. […] I ode mnie przyjm proszę Felciu życzenia stokrotne szczęścia przyszłego! Ale to sprytny ten Twój pan L. by ze saka pełnego rybek, najmilszą wyciągnąć! No niech pieści i pilnuje a dogadza bo ze mną będzie miał do czynienia! Na nową drogę życia, na prawdziwy przeznaczony kobiecie żywot przyjm krzyżyk na czoło od starszego, kochającego Wuja Brykczyńskiego”[26].

Akt decyzji najwyraźniej nie był łatwy dla samej zainteresowanej, co sugerowały sypiące się ze wszystkich stron gratulacje. W wymiarze społecznym, grupowym, ziemiańskim małżeństwo było udane, gdyż łączyło dwie zamożne galicyjskie rodziny o podobnych konserwatywno-katolickich poglądach. W wymiarze indywidualnym decyzja Felicji wynikała z silnej presji społecznej i cechowała ją pełna lęku niepewność co do nowego losu. Fakt ten potwierdzał w liście Karol Dębicki, który zamiast życzeń, przesłał wierszyk amatorsko ułożony, ale dobrze oddający naturę wahań Dębickiej, trwających do ostatniej chwili:

„Posyłam Wam wierszyk, który wczoraj napisałem do Feli:

Z Tobą jam myślą siostro ma,

Połączon choć z oddali

Co w Twojej dzisiaj główce droga

Gdy [nieczytelne — przyp. J. K.] do cię myślą

Czy Ciebie jemu dali

Z Tobą jam myślą

Z tobą jam duszą związan też

Odczuwam twe wahania

Związać się z nim, czy szczerze chcesz?

W węzły, co się nie kruszą

Z radością iść i bez szemrania?

Z tobą jam Ruszę

Z tobą i sercem czuję wraz

I marzeń miłych roje

I lęku zimny czuję głaz,

Gdy stajesz przed kobiercem,

Czy tu jest szczęście Twoje?

Z tobą jam sercem”[27].

Strach przed podjęciem zobowiązania, które w oczach współczesnych było nieodwołalne z przyczyn religijnych, ale też z powodu reputacji rodziny i własnej pozycji, musiał być dojmujący u bardziej świadomych uczestników gry matrymonialnej. Wszystko jednak przebiegało zgodnie z tradycją i zwyczajem. Ponieważ obydwoje młodych spełniało oczekiwania grupowe, wróżyło to ich związkowi jak najlepiej. Jak pisał Antoni Skibniewski, z tej okazji godząc się Ludwikiem:

„Podałeś mi rękę do zgody, dziękuję Ci jeszcze raz za to serdecznie i życzę Ci z całego serca przy tak ważnym okresie przysięgi małżeńskiej, od którego szczęście pomyślność i spokój Twego dalszego życia zależy, błogosławieństwa Bożego i opieki Matki Najświętszej, oby się twierdzenia i mniemania ludzkie sprawdziły, że bardzo dobrą kochającą i do wszystkiego umiejącą się zastosować towarzyszkę bierzesz. Jeśli będziemy mogli, to będziemy na Twojem ślubie, donieś nam jeszcze stanowczo i na gotowo kiedy, gdzie, rano czy popołudniu odbędzie się Twój ślub, czy będzie jaki raut i w ogóle wszelkie szczegóły”[28].

Małżeństwo Felicji i Ludwika było społecznie akceptowalne, spełniające wymogi ziemiańskich norm postępowania, zarówno w kwestii pozycji obydwojga łączących się rodzin, jak i sposobu aranżacji związku. Stało się wydarzeniem grupowym, a nawet towarzyskim na skalę kraju. Zarówno Ludwik Dębicki z żoną, jak i wdowa Olga z Dzieduszyckich Skibniewska mieli aspiracje i odpowiednią pozycję, by ów mariaż upublicznić wśród warstwy ziemiańskiej. Towarzyskie aspiracje podzielał również młodszy brat pana młodego, który, będąc kapelanem arcyksięcia Karola w Żywcu, nie omieszkał rozgłaszać we dworze radosnej nowiny. Pisał do swego mniej entuzjastycznie nastawionego do rozgłosu brata:

„Przepraszam, że na Twój tak poczciwy liścik tak późno odpowiadam, ale naprzód chciałem zebrać wszystkie rzeczy, o które z okazji Twego ślubu muszę się zapytać, po wtóre chciałem wpierw pomówić z PP. Dębickimi, już nie mówię o moich tutejszych zajęciach, które cały czas mój absorbują. Naprzód, mój najdroższy Lulusiu, ogromnie się cieszę, że Ci będę mógł udzielić Sakramentu Małżeństwa, co naturalnie jest moim obowiązkiem, który szczęśliwy jestem spełnić, modląc się za Twoje przyszłe szczęście, które mi nad wyraz na sercu leży. Poznawszy troszeczkę Twoją przyszłą żonę, jestem przekonany, że jest to dusza która Ci dużo spokoju i szczęścia przysporzy. Jako brat mój drogi Lulu, wiesz jak Ci z serca jak najlepszej żony życzę, a jako kapłan z tym większą ufnością polecam Twoją intencję Bogu i skoro sobie tego życzysz, błogosławić Wam będę. Teraz pozwól mi kilka pytań:

1)       Co za majątki posiada pan Dębicki oprócz Jaworowa, Kalwarii i Mościsk?

2)       Proszę Cię bardzo, przyślij dwie letres de faire part tu Arcyksięstwu, bo ja naturalnie muszę w prośbie o urlop podać powód a wielki mistrz ceremonii już mi oznajmił, że Arcyksiążę żywo się interesując, bardzo by to przykro uczuł gdyby zawiadomienia nie dostał, zrób to proszę cię dla mnie! Adres następujący :

A Son Excellence Le Comte E. Chorinsky

Grand Maitre de Cour

Saybusch- Żywiec.

Chateau Imperial — “Pur LL. AA. II. et RR. Serenissime

Charles Etienne

Prince Imperial et Archiduc D`Autriche”.

Bo to jest oficjalny tytuł, prawdopodobnie Arcyksiążę wyrazi życzenie poznać Was ale wiedząc, że Ci to przykro, jakoś się to da ominąć, spuść się na mnie.

3)       Trzecia moja prośba jest, żebyś jak najprędzej łaskaw fotografować z Twoją Narzeczoną i raczył przysłać mi ją, ogromną mi radość tym sprawił szczególnie tą fotografią.

Jeszcze Ci dużo miałem do powiedzenia, ale skoro tylko pisać zacznę, wszystko mi z głowy ulatuje, dopowiem Ci to więc w Sobotę bo według programu przybędę do Krakowa w Sobotę blitzem i zabawię do szóstej. Ściskam Cię z całego serca, mój najdroższy Lulu, do widzenia w Sobotę!”[29].

Prałat Stefan Skibniewski miał udzielić ślubu. Warto zwrócić uwagę na jego dociekliwość w kwestii majątków ojca panny młodej oraz prośbę o przysłanie zawiadomienia arcyksięstwu, którym młoda para miałaby być przedstawiona. W mniemaniu ks. Stefana miało to uświetnić oprawę całego wydarzenia, co jednak nie wzbudzało radości samych zainteresowanych. Ślub ustalono na 4go lutego, o czym pisała Marcelina Dębicka w liście do panny młodej:

„Dziś Wtorek Twój narzeczony był na godzinkę u mnie, wesół, miły, sympatyczny, pewna jestem będziecie razem bardzo szczęśliwi o co ja się tutaj ustawicznie modlę. Ślub więc 4go daj nam Boże w zdrowiu dzień ten przebyć i wszystkim uczestnikom, by uchowaj Boże znów z tej lub owej przyczyny spóźnienia ślubu nie było bo ja to ledwo żyję z ciekawości na opowiadanie drogiej Kostusi, z radości widzenia wszystkich w Krakowie i z tęsknoty za południowym słońcem. Drogiej Janince powiedz żeby spakowana na mnie czekała, ja wpadam porywam ją i wio w krocie kwiatów. Cały czas było tu szkaradnie, ohydnie, śnieżne zawieje, bajeczne mrozy, dziś na przyjazd p. Skibniewskiego słońce ślicznie zaświeciło jak gdyby miła wróżba waszego szczęścia. Bóg z Wami”[30].

Ceremonii towarzyszył uroczysty obiad dla licznych gości. Maria Duninowa pisała w liście do panny młodej, pytając się, co i jak ustalono w związku z uroczystościami:

„Czytałam z wielką wdzięcznością oba listy. Nie mogę wyjść z podziwu nad pismem, opis doskonały. Jakże się zdecydowało i ułożyło z rautem przed ślubnym, czy w tę niedzielę się odbędzie czy w święto Matki Bożej? Ja z dziećmi wybieram się tak jak Mamusia mówiła ale nie na Zator tylko z Oświęcimia tak, że przyjadę trochę przed 6stą czy po piątej, nie wiem dokładnie, z Oświęcimia wyjeżdża pociąg o trzeciej punktualnie. O odesłanie mi bucików bardzo proszę bo jednak trudno się bez nich obejść dwa tygodnie. A bardzo by mi było przyjemnie dowiedzieć się jakim sposobem się odnalazły. Kiedyż Brykczyńscy przyjadą? Czy Tadeuszów Sroczyńskich prosicie? Kiedy karty rozsyłać będziecie ja co dzień się ich spodziewam daremnie”[31].

Starsze rodzeństwo przyszłego pana młodego cały czas wysyłało gratulacje i rady. Aniela Horodyska nie omieszkała przypominać bratu o obowiązkach narzeczonego. W liście informującym o swoim przybyciu na ślub pisała:

„Miałam teraz tyle zajęć po powrocie do domu, że spóźniłam się z odpowiedzią na Twój list, będę na Twoim ślubie, bardzo mi to dogodnie, że się troszkę opóźnił, bo będę mogła lepiej po niedawnej drodze odpocząć. Przyjadę do Krakowa w dzień święta Matki Boskiej, tj. w wilię rautu. Żeby tylko Stenio uskutecznił obietnicę dania Ci ślubu, bardzo to miły będzie widok, na który się cieszę. Leoś z końcem Stycznia ma być z powrotem w Kairze, może więc jeszcze na czas Twój list otrzyma. Zanim zakończę list muszę Ci coś jeszcze przypomnieć, czy pamiętasz obdarzać Twoją narzeczoną bukietami i cukierkami, bo to konieczne w narzeczeńskich czasach. Ściskam Cię serdecznie Kochany Lulu. Kochająca szczerze siostra”[32].

Spośród licznego rodzeństwa Ludwika Skibniewskiego na ślubie nie mógł być obecny ks. Mariusz studiujący w Rzymie oraz brat Aleksander, który, chory na gruźlicę, odbywał akurat kurację w Monachium. Jak tłumaczył się w liście:

„Choć w czasie naszego ostatniego widzenia się w Balicach, mówiłem, że nie będę mógł być na Twoim ślubie, to jednakże zawsze myślałem, że jeżeli dla kuracji w Wiedniu lub okolicy Wiednia się zatrzymam, to stamtąd przecie na jeden dzień Twego ślubu będę się mógł wybrać, tymczasem inne okoliczności sprawiły, że aż tu w Monachium, w tym samym zakładzie, gdzie Anielcia przebywała będę się kurował. Stąd mi już pomimo najlepszych chęci niemożliwością jest przybyć do Krakowa, więc nie bierz mi mojej nieobecności za złe i bądź pewnym, że choć nie osobiście to jednak modlitwą i myślą w tej tak uroczystej dla Ciebie chwili, będę współuczestniczył i Pana Boga prosił, żeby Ci Twoja przyszła małżonka, tyle szczęścia i spokoju w dom wniosła co mnie tym moja żona obdarzyła. Donieś mnie proszę, czy ślub na pewno 31szego się odbędzie abym mógł Ci jeszcze w ten dzień me życzenia przesłać! Chcąc Ci z okazji ślubu od nas pamiątkę, która by przy tym i pożyteczną była ofiarować, uradziliśmy razem z Zosią, że dywan do Twego salonu odpowiednią rzeczą będzie. W tych dniach on z Wiednia nadejść powinien”[33].

Ostatecznie ceremonia ślubna miała oprawę skromniejszą niż planowano z powodu trwającej żałoby po Bronisławie Skibniewskim, ojcu pana młodego. Wdowa Olga z Dzieduszyckich Skibniewska, zgodnie ze zwyczajem, obnosiła ścisłą żałobę przez rok po śmierci męża. Zorganizowano uroczysty obiad weselny, na który zaproszono licznych gości. Dębicki zadbał o „oprawę medialną” całego wydarzenia, zamawiając zapowiedzi w prasie nawet w Wiedniu[34]. Krakowski Czas nie omieszkał sprawić przyjemności swojemu wieloletniemu redaktorowi i zamieścił na łamach gazety gratulacje oraz dokładną relację o ślubie, gościach weselnych i nadesłanych depeszach gratulacyjnych. Wyliczono obecne rodziny, głównych gości i toasty. Nie zapomniano wspomnieć o telegramach sekretarza stanu Watykanu, kardynała Merrego del Vala, nuncjusza ks. Belmonte z błogosławieństwem Papieża Piusa X dla młodej pary. Dokładnie wyliczono telegramy gratulacyjne od arcybiskupów: Bilczewskiego i Teodorowicza; biskupów: Pelczara, Nowaka, Czechowicza oraz gratulacje przesłane telegramem przez arcyksiążąt z Żywca[35]. Cała tak skrupulatnie nagłośniona uroczystość stanowiła ważne wydarzenie w światku ziemiańskim Krakowa i jako taka miała być wyrazem pozycji obydwu rodzin. Państwo młodzi po ceremoniach i uroczystościach, odprowadzeni przez gości, wsiedli w pociąg i udali się w podróż poślubną do Rzymu. Miejsce wybrano przez wzgląd na religijność obydwojga, a także z racji na ich chęć zwiedzenia „Wiecznego Miasta”. Podróż poślubna stanowiła przedłużenie ceremoniału rozpoczętego w dniu ślubu. W liście Stefana Skibniewskiego z instrukcjami dla brata dotyczącymi reguł zachowania w świecie tytułów i wiekowych przywilejów watykańskich zachował się cenny obraz mentalności ówczesnych:

„Pośpieszam się Ci najprędzej tych kilka słów przesłać, żeby Ci o ile to być może, trochę pomogły do zorientowania się zaraz po przyjeździe do Rzymu. Otóż naprzód równocześnie z tym listem piszę do Ks. Prałata Skirmunta (mieszkającego na Via delle Finanze nr 6) żeby był łaskaw dopomóc Wam do wszystkiego, co sobie Państwo w Rzymie zwiedzić lub dostąpić życzycie. Do niego więc mój Lulu zwróć się co do audiencji u Ojca Świętego (składając mu wizytę sam, bez żony, najlepiej około 4. godziny po obiedzie). On Mając ogromny wpływ i będąc nader grzeczny, jestem pewny, że Wam wszystko wyrobi, za co na podziękowanie możesz Go zaprosić na śniadanko (luncheon). A jeśli by to nic nie pomogło, to mi proszę Cię donieś, a ja do Msgr. Bisletti zaraz napiszę, który jest tzw. Maestro di Camera. Pozwolenie do zwiedzenia ogrodów watykańskich Ci przysyłam w liście niniejszym. Co do udania się do Ambasady Austro-Węgierskiej w Palazzo Venezia, to Pamiętaj, mój Lulu, że w żadnym mieście tak bardzo nie zważają na nazwiska i rozumiesz mnie, na pewne drobnostki jak w Rzymie i jeśli nie miałbyś porządnych biletów kwalifikujących Cię oficerem dragonów w rezerwie etc., to wystawiłbyś się na nieprzyjemności, przebacz mi, że Ci tak otwarcie piszę ale krótkie moje doświadczenie pozwoliło mi poznać tych ludzi, którzy tylko sądzą d`apres les apperences (wedle powierzchowności — przyp. J. K.), więc ostrzegam Cię, nie udawaj się do Ambasady bez Ritter von etc. tak samo i do Kardynała Merry del Vala, któremu by dobrze było podziękować za Błogosławieństwo Ojca Św. (panowie w czarnym surducie, a panie w czarnym jedwabiu z voilem czarnym) ale pamiętaj, że oprócz przyrzeczeń nic nie osiągniesz, jeśli nie wystąpisz z wielką pewnością siebie et avec eclat. Do Ojca świętego przepisana toaleta jest, dla panów frak et cravatte blanche, dla pań czarny jedwab z czarnym voilem bez tej toalety lepiej nie iść, bo by się mogło wystawić na nieprzyjemności, tym więcej, że nazwisko nasze o wiele więcej znane w Rzymie niż byś sobie mógł wystawić. Bilety wizytowe (w Rzymie tylko drukowanych się używa) w kilku godzinach możesz dostać w sklepie Cartoleria Ferrini między Piazza Colonna a placem przed parlamentem. Gdybyś zaś, jak Ci radzę, w powyższy sposób udał się do Ambasady, to by się ona zajęła twoją audiencją i z pewnością byś ją otrzymał. Bardzo Cię przepraszam mój najdroższy Lulu, że sobie pozwalam tak Ci wszystko eksplikować ale w całej szczerości serca Ci powiem, że jeśli się chcę mieć coś od tego towarzystwa i od tych urzędników tak duchownych jak i świeckich w Rzymie, trzeba krakać jak i ono tj. doit beaucoup perdre garde aux apperences, les ecclesiastiques sont meme contraints a le fa ire, parcequ`i ils n`ont pas d`autre moyen de juger d`un inconnu. (trzeba zwracać bardzo uwagę na powierzchowność, kler się temu nie sprzeciwia, ponieważ nie mają innego sposobu ocenić nieznajomego — przyp. J. K.). Przy końcu Lutego będę w Wiedniu, w hotelu Erzherzog Karl, zawiadom mnie więc proszę czy wracacie na Wiedeń. Wyraź moje najszczersze pozdrowienia Twojej Żonie, a Ciebie ściskam serdecznie”[36].

Po podróży państwo młodzi na stałe osiedli w Maćkowicach pod Przemyślem. Związek ten został zaaranżowany wedle tradycyjnych wzorów funkcjonujących w warstwie ziemiańskiej i był wyrazem specyficznej logiki równości rodzin, w ramach której kojarzono małżeństwa. Młodzi mieli wspólne sąsiedztwo, liczne powiązania i ustaloną pozycję towarzysko-materialną. Co do posagu panny młodej, nie budził on szczególnego zainteresowania Skibniewskiego, a przynajmniej brak jakichkolwiek wzmianek na ten temat w listach. Z kolei wyprawa Felicji Dębickiej zasługiwała już na uwagę. Dziewczyna została wyprawiona z całym szykiem panny z bogatego domu. Jej ojciec, kupując srebra po Branickich z Ruszczy, garnitur mebli oraz herbową zastawę, dał wyraz swoim ambicjom co do pozycji rodziny[37]. Prawdopodobnie posag Felicji został wypłacony gotówką oraz zabezpieczony na części Jaworowa[38]. Związek ten przez rodzinę uznawany za udany, ze strony męża szczerze upragniony, dla samej zainteresowanej oznaczał przede wszystkim wypełnienie roli narzuconej przez oczekiwania społeczne. Jak wspominała jej siostra, Elżbieta:

„Wyszła za mąż ulegając życzeniom ojca, a także przyjętej zasadzie, że nie należy kaprysić gdy się trafia porządny człowiek. W owych czasach nie wyobrażano sobie możliwości by panna z zamożnego ziemiańskiego domu wybierała sobie swój fach niezależny. Zazwyczaj stawały przed nią trzy alternatywy: zamążpójście, klasztor lub rola panny na wydaniu zakończona staropanieństwem jako przyczepka do kogoś z rodziny”[39].

Omówione małżeństwo uznano za udane i szczęśliwe. Warto zwrócić uwagę, że te dwie kategorie opierały się raczej na zgodnym wypełnianiu obowiązków: rodzicielskich, religijnych wobec Kościoła oraz ekonomicznych wobec gospodarstwa, niż na indywidualnym zadowoleniu. Z punktu widzenia dopasowania się dwojga ludzi, wedle młodszej siostry Felicji, małżonkowie różnili się diametralnie. Jak opisywała, rodziło to nawet refleksje wśród ich dzieci:

„Dręczyło ich pytanie: Dlaczego nasi rodzice się pobrali? Widziały bowiem ich niedobranie. Problem małżeństwa nieszczęśliwego bez niczyjej winy, jedynie wskutek odmienności usposobień i zamiłowań był przedmiotem nieustannych dyskusji wśród młodych, a nawet zaciążył na pewnych decyzjach życiowych”[40].

W kategoriach poznawczych młodego pokolenia indywidualne dopasowanie miało większe znaczenie niż nadrzędna misja rodziny oraz tradycyjne role małżonków z nią związane. Tradycyjną misją było rodzenie i wychowywanie kolejnych pokoleń „rodowców”. Ciągłość i reprodukcja dotyczyły nie tylko świata wartości, ale także przekazywania pozycji materialnej w postaci majątku, prestiżu, tytułu, koligacji, znajomości. W takim ujęciu indywidualne preferencje małżonków schodziły na drugi plan lub odnajdywały zaspokojenie w społecznie akceptowalnych, środowiskowych wartościach, jak zdrowe i dobrze wychowane potomstwo, wiara i praktyki religijne, gospodarstwo, dom, rodzina. Realizacja osobistych zainteresowań, aspiracji, ambicji — zwłaszcza kobiet — miała znaczenie drugorzędne.

Bibliografia:

  1. Babbie, Earl; 2005, Badania społeczne w praktyce, Warszawa: PWN.
  2. Bobrowski, Tadeusz; 1979, Pamiętniki życia mojego, t. 2, Warszawa: PWN.
  3. Bourdieu, Pierre; 1991, Second lecture. The new capital: Introduction to a Japanese Reading of State Nobility w: Poetics Today Vol. 12, No. 4, ss. 643-653.
  4. Bourdieu, Pierre; 2008, Zmysł Praktyczny, Kraków: WUJ.
  5. Deak, Istvan; 1991, Beyond Nationalism: A Social and Political History of the Habsburg Officer Corps, 1848-1918, Oxford University Press.
  6. Flandrin, Jean-Louis; 1991, Sex in the Western World: the development of attitudes and behavior, Schur: Harwood Academic Publishers.
  7. Gabryś, Anna; 2006, Salony Krakowskie, Kraków: WL.
  8. Jabłonowska, Zofia; Rodzina w XIX wieku i na przełomie XX w: Przemiany rodziny polskiej, red. Jadwiga Komorowska, Warszawa: IW CRZZ.
  9. Lamaison, Pierre; Bourdieu, Pierre; 1986, From rules to strategies: An Interview with Pierre Bourdieu w: Cultural Anthropology, Vol. 1, No. 1, ss. 110-120.

10.  Łobodzińska, Barbara; 1975, Dobór małżeński jako społeczny proces kojarzenia się partnerów; w: Przemiany rodziny polskiej, Jadwiga Komorowska (red.), Warszawa: IW CRZZ, ss. 230.

11.  Marshall, Gordon; 2005, Słownik socjologii i nauk społecznych, Warszawa: PWN.

12.  Olechnicki, Krzysztof; Załęski, Paweł, 1997, Słownik socjologiczny, Toruń: Graffiti BC.

13.  Pirożyński, Marian; 1946, O. Bernard Łubieński 1846-1933, Wrocław: Nakładem O.O. Redemptorystów.

14.  Ryszka, Franciszek; 1994, Pamiętnik Inteligenta, Warszawa: Polska Oficyna Wydawnicza BGW.

15.  Thomas, William I.; Znaniecki, Florian; 1976, Chłop Polski w Europie i Ameryce — organizacja grupy pierwotnej, t. 1, Warszawa: LWS.

16.  Warzywoda-Kruszyńska Wielisława, 1974, Małżeństwa a struktura społeczna. Warszawa -Wrocław – Gdańsk: Ossolineum.


[1] Część materiałów do tego artykułu została wykorzystana podczas wystąpienia na XVIII Powszechnym Zjeździe Historyków Polskich, w Olsztynie 19 września 2009 roku — w sekcji doktorantów. W tym miejscu chciałbym również podziękować prof. Marcinowi Kuli za uwagi i rady, które pomogły mi zakończyć pracę nad niniejszym artykułem.

[2] Kapitał symboliczny, to kapitał zanegowany (ukryty), uznany za prawomocny, czyli wykraczający poza pojęcie zysku ekonomicznego, odcinający się od niego na rzecz innych wartości — prestiżu, zgodności ze zwyczajem, zgodności z religią, normą grupową. Nie jest on negacją zysku ekonomicznego, ale wykracza poza niego i nie stawia go nigdy jako oficjalnej, jawnej stawki.

[3] Cześć źródłową artykułu oparłem w całości na Archiwum Ludwika i Felicji Skibniewskich, Zbiór Korespondencji z lat 1888–1939. Archiwum znajduje się w posiadaniu prywatnym. Z tego zbioru pochodzą cytowane listy, rękopisy i maszynopisy, chyba że w przypisie odnotowano inaczej. Zaprezentowany opis małżeństwa oparty o analizę listów jest wynikiem pracy doktorskiej, Jerzy Komorowski, „Dębiccy i Skibniewscy w Galicji od schyłku XIX wieku do 1939 roku. Studium Pokoleniowe rodzin ziemiańskich”, maszynopis. Na temat rodziny Jaksa Dębickich zob. Jerzy Komorowski, Testament Ludwika Zygmunta Dębickiego z 1901 roku, „Genealogia. Studia i Materiały Historyczne” 17, 2005, s. 135-142 oraz tenże, Ludwik Dębicki w relacjach mu współczesnych, [w:] Ludzie, idee, rzeczy. Studia historyczne, pod. red. Marka Górnego, Wrocław 2008, s. 127-149. Na temat rodziny Skibniewskich zob. Stefan Leon Skibniewski, Archiwum rodzinne Skibniewskich przydomku Kurzec herbu Ślepowron, Kraków 1912.

[4] Felicja Dębicka, Dzienniczek z 1896, Archiwum Ludwika i Felicji Skibniewskich, w posiadaniu prywatnym., s. 16-17.

[5] W tym okresie Dębiccy zamieszkiwali w kamienicy powstałej na miejscu starego browaru, do dziś jednym z największych i najbardziej reprezentatywnych budynków w Jaworowie, który w następnych latach wynajął Dębicki c. k. Starostwu.

[6] Felicja Dębicka, Dzienniczek…, s. 16-17.

[7] Tamże, s. 17-18.

[8] Tamże.

[9] Skibniewscy, jak wielu innych ziemian z okolicy, wspomagali finansowo działalność Łubieńskiego w Mościskach.

[10] Dębicka poznała Łubieńskiego prawdopodobnie podczas rekolekcji w klasztorze Felicjanek w Krakowie, z którym Dębiccy byli w częstych i serdecznych stosunkach z powodu przekonań religijnych i bliskiego sąsiedztwa. Byli parafianami kościoła przy ul. Smoleńsk, który znajduje się w sąsiedztwie dawnego domu Dębickich „Na Wenecji”. W kościele Felicjanek zachowała się tablica pamiątkowa zmarłego młodo najstarszego syna Dębickich, Jerzego. Ludwik Dębicki, katolicki publicysta i działacz, żywo interesował się działalnością ks. Łubieńskiego.

[11] Mariusz Skibniewski, List do Ludwika Skibniewskiego, Collegio Germanico Ungarico 22 III 1902 Roma Via S. Nicola da Tolentino 8.

[12] Bronisław Skibniewski, List do Ludwika Skibniewskiego, Abbazia 10 IV 1903.

[13] Horodyński ze Skibniewskim znali się z pracy i zjazdów Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego we Lwowie, zob. Protokół czynności 38 ogólnego zgromadzenia Galicyjskiego Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego odbytego w dniach 28 lutego i 1 marca 1901 roku we Lwowie w Sali radnej dyrekcji tegoż towarzystwa, Lwów 1901.

[14] Zofia Skibniewska, List do Ludwika Skibniewskiego, Hliboka 23 XII 1903.

[15] Honorata Dębicka, List do Felicji Dębickiej, brak daty.

[16] Honorata Dębicka, List do dzieci, 22 IV 1904.

[17] Maria Dunin, List do Felicji Dębickiej, Głębowice 21 IV 1904.

[18] W ten sposób Ludwik Skibniewski odziedziczył po ojcu Maćkowice koło Przemyśla. Jego brat, Aleksander, wszedł w posiadanie Hliboki na Bukowinie, a najmłodszy w rodzinie Władysław objął Balice pod Medyką. zob. Jerzy Komorowski, Testament Bronisława Skibniewskiego z 1901 roku, „Genealogia. Studia i Materiały Historyczne”, w druku.

[19] Władysław Skibniewski, List do Ludwika Skibniewskiego, Kraków 7 XI 1904.

[20] Władysław Skibniewski, List do Ludwika Skibniewskiego, Kraków 13 XI 1904.

[21] Ludwik Dębicki, List do Felicji Dębickiej, Lwów – Hotel George 1904.

[22] Marcelina Dębicka, List do Felicji Dębickiej, Jaworów 11 XI 1904.

[23] Władysław Skibniewski, List do Ludwika Skibniewskiego, Kraków 4 XII 1904.

[24] Marcelina Dębicka, List do Felicji Dębickiej, Jaworów 30 XII 1904.

[25] Stefan Skibniewski, List do Ludwika Skibniewskiego, Wiedeń 3 I 1905.

[26] Olga Brykczyńska, List do Felicji Skibniewskiej, Gliny 4 I 1905.

[27] Karol Dębicki, List do sióstr, Paryż 9 I 1905.

[28] Antoni Skibniewski, List do Ludwika Skibniewskiego, Ulicko 15 I 1905.

[29] Stefan Skibniewski, List do Ludwika Skibniewskiego, Żywiec-Zamek 17 I 1905.

[30] Marcelina Dębicka, List do Felicji Dębickiej, Jaworów 17 I 1905.

[31] Maria Dunin, List do Felicji Dębickiej, Głębowice 23 I 1905.

[32] Aniela Horodyska, List do Ludwika Skibniewskiego, Tłusteńkie 22 I 1905.

[33] Alexander Skibniewski, List do Ludwika Skibniewskiego, Monachium 1905.

[34] “Fremden Blatt” 31, r. 59, Wien 31 Janner 1905.

[35] „Czas” 29, r. 58 1905.

[36] Stefan Skibniewski, List do Ludwika Skibniewskiego, Żywiec-Zamek 7 II 1905.

[37] Charakterystyczna fascynacja Dębickiego historią znalazła wyraz w kupieniu sreber herbowych po Branickich z Ruszczy (miały ten sam herb, co Dębiccy). Element tej bogatej zastawy znajduje się do dziś w muzeum zamkowym w Łańcucie – jest to kuta srebrna taca z XVIII stulecia. Cała wyprawa córki nosiła oznaczenia herbowe rodziny i była swoistą manifestacją jej pochodzenia.

[38] Po śmierci ojca Felicja Skibniewska zrzekła się praw do Jaworowa. Zrobiła to z powodu troski o matkę i resztę rodzeństwa, które znalazło się w kłopotach finansowych.

[39] Elżbieta Dębicka, Dziedziczność psychiczna, maszynopis, Archiwum Ludwika i Felicji Skibniewskich w posiadaniu prywatnym, s. 61-62.

[40] Tamże, s. 82.