Diana Wasilewska: Biała plama na mapie świata. O „Abchazji” Wojciecha Góreckiego

„Świat skrajności, namiętnych emocji, górnego „c”, świat bez półcieni i bez umiarkowanych temperatur. Świat nienawiści, sporów, konfliktów i wojen, ale też wielkoduszności, szczodrości, serca na dłoni. Oraz straceńczej odwagi, ułańskiej fantazji i niedzisiejszej godności i dumy. Wreszcie mitów, które zastępują światopogląd, marzeń branych za rzeczywistość i historii, która dominuje nad współczesnością”. Tymi słowami Wojciech Górecki definiuje Kaukaz – krainę, z którą związał 20 lat swego życia i której poznawanie zaowocowało powstaniem tak znamienitych książek, jak „Planeta Kaukaz” czy „Toast za przodków”. W roku 2013 przyszła wreszcie kolej na Abchazję – nieuznawane przez niemal cały świat parapaństwo. To tu, dokładnie 20 lat temu, zaczęła się kaukaska przygoda autora, w tym osobliwym mikroświecie, który uważa on za klucz do zrozumienia całego regionu: „Abchazja jest tak mała, że niemal można objąć ją wzrokiem. Przemierzyć kilka razy w ciągu dnia. Ale żeby ją zgłębić, trzeba miesięcy, lat. Przypomina uczoną księgę”. Górecki, choć bywał w Abchazji często i regularnie, choć wydawało mu się, że zna na pamięć każdy jej zakątek, choć poznał dziesiątki ludzi i przeczytał setki książek, wciąż miał poczucie, że widzi obraz zbyt płaski i dwuwymiarowy, że coś mu umyka, jakieś drugie czy trzecie dno, którego nie potrafi dostrzec pod powierzchnią zjawisk i poznawanych historii. Czy udało mu się ostatecznie dotknąć tajemnicy abchaskiej duszy (Abchazja, czyli Apsne, to w dosłownym tłumaczeniu ziemia z duszą)? Odpowiedzi na to pytanie można udzielić dopiero zapoznawszy się z całością, Górecki nie daje nam bowiem całej swej wiedzy na tacy, odsłania Abchazję stopniowo, rekonstruując jej obraz widziany przed dwudziestu laty, a w kolejnych okresach zmieniany, uzupełniany, pogłębiany. Składają się nań dwa przecinające się, a niekiedy nakładające na siebie plany. Jeden stanowi aktualna polityka z burzliwą historią w tle, drugi zaś abchascy mieszkańcy – władcy, działacze społeczni, ludzie kultury i zwyczajni obywatele.

„A wierzyć można tylko w to, co zobaczyłeś sam, na własne oczy. I w żadnym wypadku nie ufać uszom” . Te słowa, wypowiedziane przez Polinę Żebercową, Górecki wykorzystuje jako motto (jedno z kilku) otwierające reportaż o Abchazji. I zgodnie z nim wyjeżdża, jako 23 letni korespondent, na swoją pierwszą kaukaską misję. Wojna chyli się już ku końcowi, młody adept historii i dziennikarstwa nie dąży jednak do tego, by dotknąć „jądra ciemności” (choć parę razy otrze się o śmierć). Interesują go raczej przyczyny abchasko-gruzińskiego konfliktu, chce wiedzieć, skąd wzięła się wzajemna nienawiść i co z niej ostatecznie wyniknie. Dlatego też nie poprzestaje na tym, co widzi na własne oczy, ale uważnie nasłuchuje również tego, co mówią i piszą inni – po obu stronach politycznej barykady. I dlatego też opisom aktualnych wydarzeń towarzyszą w jego reportażu wycieczki w głąb historii. Górecki cofa się aż do czasów starożytnych, pokazując zmienność relacji na linii Gruzja-Abchazja. Za główną rozgrywającą w tym układzie uznaje jednak Rosję, zwłaszcza od czasu podboju Kaukazu w 1864 roku. To tu widzi bowiem korzenie późniejszego konfliktu. Konfliktu, który nasili się w latach 1930-50, wraz z uznaniem Abchazji za autonomiczną republikę w obrębie należącej do ZSRR Gruzji, i eksploduje działaniami wojennymi w roku 1992. Górecki konsekwentnie pokazuje, że to na Rosji spoczywa wina za zarażenie obu narodów trucizną nienawiści – trucizną, na którą, jak podaje za Nealem Aschersonem, nie ma surowicy. Poszczególne rozdziały książki, wyznaczane datami kolejnych pobytów reportera na abchaskiej ziemi, niczym kolejne odsłony dramatu pokazują, w jaki sposób, sprytnie pociągając za czułe struny narodowej tożsamości oraz korzystając ze sprawdzonej formuły zaciskania pasa i luzowania śruby (w zależności od potrzeb i celów), Rosja zabezpieczała swoje wpływy na całym Kaukazie. I tej batuty nie da sobie wydrzeć przez kolejne dwudziestolecie, niestrudzenie dbając o dostarczanie trującej pożywki zwaśnionym narodom, a tym samym zmniejszając ich szansę na poprawę wzajemnych relacji i satysfakcjonujący dla obydwu stron konsensus.

„Abchazja” Góreckiego nie jest jednak książką politologiczną, lecz reportażem, więc jak na reportaż przystało jej podstawowy trzon stanowią obserwacje zmieniającej się rzeczywistości – tej rozgrywającej się na wysokich szczeblach władzy, i tej zwyczajnej, codziennej, będącej udziałem przeciętnego mieszkańca osobliwego parapaństwa. Bardzo plastyczny, momentami przejmujący jest zwłaszcza obraz bezpośrednio „po bitwie”, kiedy to Abchazja próbuje wygrzebać się z wojennych gruzów i stworzyć podstawy „normalnej” państwowości. Nic jednak nie jest jeszcze normalne: park miejski w Gaudacie zamienił się w cmentarz, wielką halę targową w pustym i zrujnowanym  Suchumi zajmuje raptem jedna staruszka sprzedająca zieleninę, mieszkańców karmią Krisznowcy rozdający darmową mamałygę, a drzwi budynków zalepiają tablice ogłoszeń i informacje o nowych, samozwańczych właścicielach. A jak by tego było mało, ludzie żyją bez prądu i wody, po ulicach biegają wypuszczone z ZOO małpy i spacerują kobiety, które zamieniły torebki na kałasznikow, a w muzeach straszą tylko skorupy, wypchane ptaki i … trumna – za ciężka dla konfederackich maruderów, którzy grabią wszystko, co wpadnie im w ręce, wypłacając sobie w ten sposób żołd w naturze. Górecki obserwuje ów świat, ale też rozmawia:  z rozczarowanym wojną dowódcą,  z konfederatami, którzy „chcieliby jeszcze powalczyć”, z poturbowanym przez gwardzistów staruszkiem, z taksówkarzem „patriotą”, któremu odmówiono medalu za zabicie gruzińskiego pasażera czy wreszcie z bohaterskim kozakiem Sidorenką, który uratuje kobietę z dzieckiem, przysłoniwszy granat swym ciałem.

20 lat ciągłych powrotów reportera do Abchazji zaowocowało jednak nie tylko krótkotrwałymi znajomościami czy rozmowami z przypadkowo spotkanymi przechodniami, ale też mniej lub bardziej zażyłymi kontaktami z ludźmi, których losy – często tragiczne – Górecki odsłania stopniowo, równolegle do przemian rzeczywistości polityczno-społecznej. Poznajemy między innymi historię prezydenta  Ardzinby,  profesora i wicepremiera Jurija Woronowa, jego niezłomną teściową (damę w zacerowanym sweterku), aktora Ławrika, tajemniczego Polaka Janusza Godawy (ochotnika ginącego w obronie Abchazji), czy wreszcie Rosjanki Ałły i mergelskiego Gruzina Wachtangi, zmuszonych po wojnie do życia na uchodźctwie. Jednostkowe losy poszczególnych bohaterów tworzą barwną i niejednorodną mozaikę, której dopełnieniem, nie mniej istotnym, są informacje o wierzeniach, obyczajach i tradycjach abchaskiego społeczeństwa. Czasem rzucone mimochodem lub zepchnięte na dalszy plan opowiadanej historii stanowią jednak ważną próbę uchwycenia tego, co składa się na istotę narodowego ducha. Abchazowie z książki Góreckiego to ludzie powściągliwi i zdystansowani, uwielbiający uciekać w aluzje i niedopowiedzenia, a jednocześnie niewyobrażalnie gościnni. Nieuznający barier i rzeczy niemożliwych, a z drugiej strony leniwi i nadmiernie zracjonalizowani. Oficjalnie przyznający się do wiary chrześcijańskiej, a w praktyce wierzący w prastarych pogańskich bogów i otaczający kultem ich świątynie. To ludzie z pozoru bliscy zachodniemu światu, a w rzeczywistości raczej egzotyczni, ze swoim prawem zemsty i strachem przed klątwą. Owa niejednorodna, można by rzecz schizofreniczna tożsamość Abchazów wydaje się być jednym z czynników odpowiedzialnych za napięte relacje z Gruzinami oraz niemożność uwolnienia  się spod moskiewskiego “parasola”. Nawet charakterystyczny abchaski krajobraz – góry schodzące aż do morza – traktować by można jako metaforę abchaskiej duszy: silnej i niezależnej, o nienaruszalnych fundamentach, a jednocześnie zmiennej, targanej wzbierającymi co jakiś czas falami nienawiści.

Ostatnia część trylogii Góreckiego stanowi niezwykle udaną próbę połączenia wielkiej polityki z małymi historiami zwyczajnych obywateli. Autorowi udało  się dotknąć istoty konfliktu i jego korzeni dzięki wnikliwej analizie źródeł, relacjom uczestników i świadków wydarzeń, ale przede wszystkim dzięki trudowi zrozumienia specyfiki abchaskiego narodu. Górecki nie miał łatwego zadania – wszak przez ten czas regularnie bywał także w Gruzji, przyjaźniąc się w efekcie z obiema stronami konfliktu. Udało mu się jednak zachować obiektywizm i bezstronność – mimo wyczuwalnej sympatii dla Abchazów unikał jawnych dychotomicznych podziałów,  stawiających na szali dwa zwaśnione narody.

Plan narracji reporterskiej ograniczony został w książce do niezbędnego minimum: Górecki ujawnia jedynie przyczyny i okoliczności kolejnych wypraw, wspomina o swoich osiągnięciach  na reportersko-naukowej niwie i kolejnych etapach zawodowego życia – związanego z Kaukazem od pierwszego wyjazdu w początkach lat 90. Te 20 lat to więc także jego historia, delikatnie wpleciona w zmieniające się realia abchaskiego parapaństwa. Zrozumiałym i uzasadnionym zabiegiem w tej precyzyjnie skonstruowanej książce jest zastosowanie swego rodzaju klamry w postaci wstępnego i ostatniego rozdziału reportażu (o osobnych tytułach). W obydwu tekstach, inaczej niż w pozostałych, to Górecki -reporter gra pierwsze skrzypce. Poznajemy go jako 23-letniego ambitnego korespondenta, któremu niestraszne trudy wojny, a troska o własną wygodę – drugorzędna. Żegnamy się zaś z facetem w garniturze i pod krawatem, ceniącym komfort spania w Marriotcie i okazje w sklepie bezcłowym. Cena, jaką za ów luksus musi zapłacić, jest jednak niemała. Bo, jak sam na koniec przyznaje, „nie można bezkarnie mieszać dwóch ról, dwóch różnych porządków. Być światowcem i obieżyświatem”. Wygoda i luksus osłabiają ostrość spojrzenia, nie pozwalają dostrzec tego, co dotąd łatwo wychwytywało czujne oko reportera. A nie wystarczy patrzeć, żeby widzieć, a więc i rozumieć. Jak mówi Galileusz u Brechta, „wytrzeszczanie oczu nie jest widzeniem”.