Wojciech Sady – Co to znaczy, że coś istnieje?

„Kultura i Historia” nr 12/2007

Wojciech Sady
„Co to znaczy, że coś istnieje?”

Prof. dr hab. Wojciech Sady jest pracownikiem Instytutu Filozofii UMCS, prowadzi stronę internetową Dzieje religii, filozofii i nauki oraz stronę o nauczaniu Krishnamurtiego.

W. Sady, Co to znaczy, że coś istnieje?, [w:] „Studia Filozoficzne” nr 11-12, 1982, s. 3-20.
Przedruk w: Co istnieje? Antologia tekstów ontologicznych z komentarzami, red. J.J. Jadacki, T. Bigaj, A. Lissowska, Wyd. Petit, Warszawa 1996, t. 1, s. 78-93.

Publikacja za zgodą autora

Z końcem XIX w. ogół fizyków niezachwianie wierzył w istnienie eteru. W niniejszym artykule rozważa się problem istnienia analizując dzieje fizyki eteru i opierając na niektórych tezach teorii gier językowych „późnego Wittgensteina”.

Problemy naukowe wytwarzane są przez formalną strukturę programu badawczego. Program badawczy wyposaża adepta nauki w pewien obraz świata, który ukierunkowuje próby budowania modeli badanych zjawisk. System językowy jako całość nie podlega empirycznemu sprawdzaniu, dostarcza jednakże własnych kryteriów poprawności postępowania badawczego.

„Istnieć” to tyle, co być składnikiem gry językowej powodującej naszymi myślami i czynami. W naukach przyrodniczych „istnieć” oznacza stanowić składnik dostarczanych przez panujący program badawczy modeli. Postulowane niejednokrotnie odróżnianie tego, co istnieje, od tego, co zakłada system językowy, jest w praktyce użycia języka niemożliwe do zrealizowania.

Wstęp

Podczas odczytu wygłoszonego 20 września 1889 r. Henryk Hertz powiedział: Czymże jest światło? Od czasów Younga i Fresnela wiemy, że jest ruchem falowym. Znamy prędkość fal, znamy ich długość, wiemy, że są poprzeczne; znamy, jednym słowem, najdoskonalej stosunki geometryczne ruchu. W tych rzeczach wątpliwości już nie są możliwe, obalenie tych poglądów jest nie do pomyślenia dla fizyka. Teoria falowa światła ze stanowiska ludzkiego jest pewnikiem; to, co z niej jako wniosek konieczny wypływa, jest również pewnikiem. Zatem jest też pewnym, że cała nam znana przestrzeń nie jest pusta, lecz napełniona substancją, w której mogą biec fale – eterem [2, s. 320]. Jak to możliwe, że słowa takie wypowiedziane zostały przez jednego z najwybitniejszych fizyków tego czasu? Przecież minęło już kilka lat od słynnych doświadczeń Michelsona i Morleya (1881 i 1887), które miały dostarczyć (jak głosi rozpowszechniony obecnie przesąd) ostatecznego świadectwa przeciw tezie o istnieniu eteru. Dodajmy, że już kilkanaście lat później odżyła korpuskularna teoria światła. Czy więc Hertz po prostu się mylił twierdząc, że istnienie eteru jest pewne? Ale przecież podobne twierdzenia wypowiadali w tym czasie, i jeszcze przez najbliższych dwadzieścia lat, właściwie wszyscy fizycy. Około 1905 roku […] zagadka doświadczenia Michelsona wisiała nad fizykami prawie od ćwierć wieku. Tym nie mniej ani jeden z najwybitniejszych fizyków przed Einsteinem nawet w myślach nie rezygnował z koncepcji eteru. Nawet ci, których prace prawie wcale nie opierały się o koncepcję eteru (dotyczy to np. Heaviside’a), niezachwianie wierzyli w jego istnienie [1, s. 173].

W artykule tym chciałbym wykorzystać dzieje fizyki eteru dla rozjaśnienia jednego z najdonioślejszych, bądź co bądź, problemów filozoficznych: problemu istnienia. Posłużę się przy tym pewnymi tezami teorii gier językowych „późnego Wittgensteina”.

1. Zasady mechaniki a zjawiska optyczne i elektromagnetyczne

Mechanika Newtona narzucała fizykom własny sposób opisu świata: każde zjawisko należało opisać w terminach sił działających (na odległość, a w przypadku sił sprężystości – przez bezpośredni kontakt) między obdarzonymi masą ciałami, rozmieszczonymi w nieskończonej euklidesowej przestrzeni i w jednostajnie i wszędzie jednakowo płynącym czasie. Funkcje opisywania ruchów ciał spełniać miały równania Hamiltona. Tak opisane zjawiska włączano do zakresu mechaniki.

1.1. Odkrycie eteru światłonośnego

W obrębie tak ukonstytuowanego programu badawczego, należało podać modele zjawisk świetlnych. Dwie konkurencyjne grupy hipotez pojawiły się już w czasach Newtona. Huygens twierdził, że światło to fale w gazopodobnym eterze. Budowane przezeń modele, w zgodny z doświadczeniem sposób, opisywały zjawiska odbicia, załamania i podwójnego załamania. Falom Huygensa brak jednak było periodyczności – przeto niewyjaśnione zostały zjawiska dyfrakcji i interferencji; fale w gazie mogły być tylko podłużne – Huygens nie mógł więc wyjaśnić polaryzacji; nie mógł też wyjaśnić prostoliniowości rozchodzenia się światła i nieistnienia “fali powrotnej” [14, t. 1, s. 125 n]. Z tych też powodów teoria falowa zanikła niemal na przeciąg całego XVIII w.

W okresie tym rozwijano teorię korpuskularną, której podwaliny stworzył sam Newton. Jeśli zaś przyjęto obraz światła jako strumienia cząstek, to zjawiska załamania, odbicia i całkowitego odbicia wewnętrznego świadczyć poczęły o istnieniu sił działających na granicy ośrodków między ciałkami świetlnymi a “zwykłą” materią, a różnice współczynnika załamania dla różnych barw – o różnicach mas ciałek. W miarę jak takie modele dopasowywano do praw mechaniki z jednej, a do coraz nowych danych doświadczalnych z drugiej strony stwierdzano, że ciałka świetlne są wielościanami foremnymi wirującymi wokół pewnych osi (w ten sposób w ruchu ciałek pojawiła się periodyczność), posiadają bieguny na podobieństwo magnesu (to pozwoliło wyjaśnić polaryzację), a przy podwójnym załamaniu wpadają w ruchy drgające itp., itd. [2, t. 2, s. 299 n]. Tak teoria korpuskularną komplikowała się wciąż bardziej i bardziej – i to właśnie sprawiło, że w latach trzydziestych XIX w. straciła w końcu zwolenników. Gdy około 1850 r. zmierzono prędkość światła w wodzie – co mylnie uważa się obecnie za eksperyment rozstrzygający między teoriami korpuskularną i falową – zwolenników tej ostatniej właściwie już nie było [14, t. 1, s. 258]. Programy badawcze i należące do nich teorie (“teoria” oznacza tu standardowy sposób budowania, w obrębie danego programu badawczego, modele pewnej grupy zjawisk) nie upadają w drodze prostej konfrontacji z doświadczeniem dlatego, że rozwijane w ” obliczu nowych doświadczeń stają się wewnętrznie niespójne (W. Sady [13]).

Na początku XIX w. Young i Fresnel udoskonalili falową teorię światła wprowadzając najpierw periodyczność fal, co pozwoliło wyjaśnić interferencję światła, a później ich poprzeczność, co wyjaśniło zjawiska polaryzacji. W rezultacie odkryto falową naturę światła.

Skoro istnieją fale, to – zgodnie z zasadami mechaniki Newtona – musi istnieć falujący ośrodek. Odkrycie falowej natury światła było więc w owym czasie równoważne odkryciu eteru światłonośnego. Prawa mechaniki jednoznacznie przyporządkowały własności ośrodka własnościom fal. Tak pojawiła się wielka sytuacja problemowa, absorbująca fizyków przez całe stulecie: określić należało mechaniczne własności eteru. Jak zawsze w takich przypadkach własności te należało odgadnąć, dopasowując falowe modele do praw fizyki wówczas: do praw mecha­niki Newtona), a ich empiryczne konsekwencje do danych doświadczalnych?

Mimo niezliczonych wysiłków ta sytuacja problemowa nigdy nie doczekała się rozwiązania. Nie udało się nigdy skonstruować w pełni zadowalającego mechanicznego modelu ośrodka, w którym mogłyby istnieć fale poprzeczne, a wykluczone byłoby pojawianie się fal podłużnych. Najważniejszymi teoretycznymi propozycjami były tu Fresnela teorią eteru całkowicie nieściśliwego, “labilny” eter Cauchy’ego o ujemnym module ściśliwości (zachowujący się niczym żywa tkanka na ucisk reagująca skurczem), wreszcie eter MacCullagha reagujący sprężyście jedynie na skręcenia [14, t. 1, s. 262]. Aby eter mógł przenosić drgania poprzeczne, musiał mieć sprężystość kształtu, tzn. mieć konsystencję ciała stałego, a przynajmniej galarety – tymczasem doświadczenie nie ujawniało najmniejszego oporu, jaki eter stawia poruszającym się przezeń ciałom ważkim, nawet tak masywnym, jak np. planety. Z tego powodu Doppler, fizyk wysoce zasłużony dla rozwoju falowej teorii, jeszcze w 1842 r. uznawał hipotezę fal poprzecznych za nieprawdopodobną [7, s. 9-10]. Nigdy też nie rozwiązano do końca sytuacji problemowej związanej z istnieniem odkrytej przez Bradleya (1728) aberracji światła gwiazd i odkryciem przez Arago (1810), że współczynnik załamania światła gwiazd jest taki sam dla gwiazd, do których Ziemia przybliża się w swym ruchu orbitalnym i od których się oddala. Pojawiały się tu kolejno: teoria częściowego porywania eteru przez przezroczyste ciała Fresnela; teoria Stokesa unoszenia eteru o konsystencji podobnej rozpuszczającej się smole przez Ziemię w jej ruchu orbitalnym; wreszcie, gdy doświadczenia Fizeau (1851) potwierdziły pierwszą, a doświadczenia Michelsona (1881) drugą z teorii, dokonana przez Lorentza swoista synteza obu (1886), obalona została w rok później przez bardziej precyzyjne eksperymenty Michelsona-Morleya [7, ss. 7-8, 10-11, 27-28]. Wreszcie słynna hipoteza kontrakcji Fitzgeralda-Lorentza (1892), rozwinięta później w formalnie równoważną szczególnej teorii względności teorię Lorentza-Poincarego.

1.2 Odkrycie eteru elektromagnetycznego

W wydanej w 1788 r. Mechanice analitycznej Lagrange zapisał prawa mechaniki Newtona w postaci słynnego równania różniczkowego, nazwanego później jego nazwiskiem. Przy okazji stwierdził, że dla dowolnego układu ciał materialnych działających na siebie siłami centralnymi, których wartość zależy tylko od odległości, funkcja będąca sumą – używając dzisiejszej terminologii – energii kinetycznych wszystkich ciał i energii potencjalnych ich oddziaływań wzajemnych, jest stała w czasie. A więc, że zasada zachowania energii mechanicznej jest w tym przypadku formalną konsekwencją praw dynamiki Newtona. Sam Lagrange do tego stwierdzenia szczególnej wagi nie przywiązywał [14, t. 1, s. 190].

Status tak niedocenionej zasady zachowania energii mechanicznej wzrósł nagle w połowie XIX w., gdy w rezultacie prac Mayera, Joule’a i Helmholtza ukształtowały się prawa zachowania energii, wiążące między sobą procesy mechaniczne, cieplne, elektryczne, biologiczne i wiele innych. Aby powiązać znalezione przez Lagrange’a prawo zachowania energii dla układów mechanicznych z jego ogólną postacią, Helmholtz przyjmuje narzucającą się hipotezę, że wszystkie zjawiska przyrody sprowadzają się w ostatecznej analizie do rozkładu i ruchu ciał materialnych i że, jak pisał w słynnej rozprawie O zachowaniu siły (1847): “Ostateczne więc zadanie nauk fizycznych wyraża się w ten sposób, że mają one sprowadzić zjawiska natury do niezmiennych przyciągających i odpychających sił, których natężenie zależy od odległości” [2, t. 1, s. 297].

Program taki okazał się być niezwykle płodny i już na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych doszło do zbudowania korpuskulano-kinetycznych modeli, redukujących wiele zjawisk cieplnych do mechanicznych ruchów atomów i cząstek. Poważne natomiast problemy zrodziła próba realizacji takiego programu w dziedzinie elektryczności i magnetyzmu.

Jeszcze na początku XIX w. wszystkie znane siły “fundamentalne” były siłami centralnymi postaci 1/r2: siła grawitacji, siła Coulomba, wreszcie podane przez J. Mitchella w 1750 r. wyrażenie na siłę pomiędzy biegunami magnesu. W roku 1819 jednak Oersted odkrywa oddziaływanie przewodnika z prądem na magnes, w rok później Amperé stwierdza istnienie sił między prądami elektrycznymi, wreszcie w 1831 r. Faraday odkrywa zjawiska indukcji elektromagnetycznej. Wielu fizyków podejmuje próby sformułowania modeli tych zjawisk w terminach sił działających na odległość. Największym osiągnięciem tego nurtu była, stanowiąca rozwinięcie teorii Amperé’a, teoria Webera (1846). Opisał on prąd elektryczny jako jednoczesny ruch ładunków dodatnich i ujemnych w przeciwne strony i – za Amperem – magnesy jako zbiory uporządkowanych prądów elektrycznych. Dopasowując takie modele jednocześnie do zastanych praw mechaniki i do danych doświadczalnych, Weber otrzymał wzór na siłę między ładunkami. Miała to być siła centralna, jej wartość zależeć jednak miała nie tylko od odległości między ładunkami, ale również od ich wzajemnej prędkości i przyspieszenia [3, s. 83-84]. Teoria ta panowała w fizyce do lat siedemdziesiątych XIX w.

Wyrażenie na siłę Webera nie spełniało podanego już postulatu Helmoltza, podjął on przeto krytykę całej teorii. Zarzuty Helmoltza, iż teoria Webera przeczy prawu zachowania energii, doprowadziły do wieloletniej polemiki obu fizyków i otworzyły drogę teorii Maxwella [3, s. 87].

Jako pierwszy Faraday zwątpił w możliwość opisania swych odkryć w terminach sił działających na odległość i w 1852 r. podał jakościowy opis zjawisk elektromagnetycznych za pomocą niewidocznych linii sił mających sprężyste cechy skracania się i odpychania wzajemnego [3, s. 85].

Podobną drogą poszedł Maxwell. W artykule On Physical Lines of Force (1861-1862), w którym wyprowadził w gotowej w zasadzie postaci swe słynne równania, wskazywał na to, iż teoria zakładająca “[..,] że elektryczność działa na odległość z siłą zależną od jej prędkości […] nie podpada pod prawo zachowania energii” [10, t. 1, s. 488]. Nieco już retrospektywnie w artykule A Dynamical Theory of Electromagnetic Field (1864), chwaląc poniekąd prace Webera pisał: “Trudności mechaniczne jednak, które zawarte są w przyjęciu cząstek działających na odległość siłami zależnymi od ich prędkości, są na tyle duże, że powstrzymuje mnie to przed uznaniem takiej teorii za ostateczną […] Wolałem więc poszukiwać wyjaśnienia faktów w innym kierunku, przyjmując, że wywołują je działania mające miejsce w otaczającym ośrodku” [10, t. 1, s. 527]. Skoro zawiodła możliwość podania modeli w terminach sił działających na odległość, pozostała możliwość druga “wprowadzenia zjawisk elektrycznych do zakresu dynamiki”: oddziaływania przekazywane są przez niewidzialny, wypełniający przestrzeń ośrodek. Ruchy i naprężenia powstające w tym ośrodku spełniają prawa mechaniki, a ich empiryczne konsekwencje to znane z doświadczeń zjawiska elektromagnetyczne.

Przyznać trzeba uczciwie, że jeszcze w tekście On Faraday’s Lines of Force (1855-1856) Maxwell mechaniczne modele przyszłego eteru traktuje niezbyt dosłownie. Uważa je raczej za narzędzie badania, dostarczające nie wyjaśnień, a jedynie fizycznych analogii między zjawiskami hydrodynamicznymi a elektromagnetycznymi, pozwalających na wyprowadzenie w zakresie ich stosowalności poszukiwanych formuł matematycznych [10, t. 1, s. 156-159]. Gdy jednak w artykule O fizycznych liniach sił wyprowadza z modelu elastycznych wirów spójny wewnętrznie układ równań elektrodynamiki, znikają też uwagi o tym, że idzie jedynie o podobieństwo między relacjami, a nie wchodzącymi w relacje rzeczami.

I znów, podobnie jak w przypadku eteru światłonośnego, nie udało się Maxwellowi, ani żadnemu z jego następców, podać zadowalającego mechanicznego modelu elektromagnetycznego ośrodka. Z drugiej jednak strony z teorii Maxwella wynikało, że pole elektromagnetyczne posiada pęd (inaczej wobec skończonej w teorii Maxwella prędkości rozchodzenia się oddziaływań nie byłaby spełniona III zasada dynamiki Newtona i związane z nią prawo zachowania pędu) i energię (kinetyczną energię ruchu wirów i potencjalną energię elastycznych odkształceń). W świecie mechaniki Newtona nie mogło to oznaczać nic innego, jak tylko: pole – eter – jest ciałem.

1.3 Unifikacja eterów światłonośnego i elektromagnetycznego

Wprowadzenie do fizycznego obrazu świata eteru światłonośnego, jak i eteru elektromagnetycznego, zostało badaczom narzucone przez wyniki doświadczeń opracowywane według formalnych reguł programu badawczego mechaniki klasycznej. Z jednej strony niemożność zbudowania korpuskularnej teorii światła zmusiła do wprowadzenia ośrodka, w którym mogłyby biec fale; z drugiej niemożność podania teorii zjawisk elektrycznych w terminach sił działających na odległość, narzuciła wyobrażenie ośrodka przenoszącego oddziaływania między ciałami naładowanymi.

I oto Maxwell dochodzi do rewolucyjnego wniosku. Rozwijając stopniowo w artykule O fizycznych liniach sił (w tym przypadku porządek badania zdaje się odpowiadać porządkowi wykładu [3, s. 98]) model molekularnych wirów czyni elektromagnetyczny ośrodek elastycznym. Uzyskuje dzięki temu przynajmniej trzy rzeczy: 1° poprawiając uzyskane przedtem wyrażenie dla prądów elektrycznych o efekty związane z elastycznością ośrodka, wyprowadza stąd prawo zachowania ładunku; 2° w prosty sposób wyjaśnione zostają zjawiska polaryzacji elektrycznej; 3° traktując ciała naładowane jako centra sprężystych odkształceń ośrodka Maxwell wyprowadza stąd prawo Coulomba [10, t.1, s. 491 – 498]. I oto dochodzi do sensacji: W ośrodku obdarzonym sprężystością kształtu mogą rozchodzić się fale poprzeczne. Prędkość ich rozchodzenia się jest funkcją gęstości ośrodka i modułu sprężystości, które w teorii Maxwella przyporządkowane były odpowiednio współczynnikom przenikalności magnetycznej i elektrycznej; przeto Maxwell korzystając z pomiarów Webera i Kohlrauscha mógł wyznaczyć spodziewaną prędkość fal. Okazała się ona, w granicach błędów pomiarowych, równa prędkości światła – a stąd narzucające się, podkreślone w tekście przypuszczenie, że “[…] światło polega na poprzecznych drganiach tego samego oś­rodka, który jest przyczyną zjawisk elektrycznych i magnetycznych” [10, t. 1, s. 500].

Tak niezwykły rezultat musiał silnie przemówić do wyobraźni. W Traktacie o elektryczności i magnetyzmie (1873) Maxwell pisał: “[…] jeśli jednak badania dwu różnych gałęzi wiedzy nasuwają niezależnie od siebie myśl istnienia ośrodka, i jeśli własności, jakie musimy przypisać temu ośrodkowi, aby wytłumaczyć zjawiska elektromagnetyczne, są tego samego rodzaju, jak te, które musimy przypisać ośrodkowi świetlnemu, aby wytłumaczyć zjawiska światła, to dowody fizycznego istnienia takiego ośrodka zyskują poważnie na sile” [2, t.2, s. 140 – 141]. W artykule Ether napisanym dla Encyclopedia Britannica: “Jakiekolwiek możemy mieć trudności z uformowaniem spójnej idei budowy eteru, nie może być wątpliwości, że międzyplanetarne i międzygwiezdne przestrzenie nie są puste, ale zajęte przez materialną substancję czy ciało, które jest z pewnością największym i prawdopodobnie najbardziej jednorodnym ciałem, o jakim cokolwiek wiemy” [10, t.2, s. 775].

Nic przeto dziwnego, że wbrew ciągłym niepowodzeniom prób podania w pełni zadowalającego mechanicznego modelu budowy eteru, nie tylko na przełomie XIX i XX w. nie wątpiono w jego istnienie, ale pojawiła się tendencja akurat odwrotna: mnożyć się poczęły próby zbudowania modeli wszelkiego typu zjawisk wyłącznie z eteru. Hertz mówił, podczas cytowanego we wstępie do tego artykułu wystąpienia, “[…] że znajomość eteru powinna nam nie tylko ujawnić istotę dawnych imponderabiliów, lecz również – istotę samej materii i jej wewnętrznych własności, istotę ciężaru i bezwładności. […] Dzisiejsza fizyka już nie jest daleka od pytania, czy wszystko, co jest, nie zostało stworzone z eteru?” [2, t. 2, s. 331].

Konsekwentną teorię tego typu rozwinął m. in. odkrywca elektronu J. J. Thomson. Osiągnięte wyniki podsumował w serii wykładów wygłoszonych w 1903 r. [15]. Początkowo stwierdził, że jeśli naładujemy ciało elektrycznie, to z punktu widzenia mechaniki zachowywać się ono będzie tak, jak gdyby masa jego wzrosła (pole elektromagnetyczne związane z tym ciałem posiada przecież pęd i energię). Później rozważał ruch cząstek naładowanych jako centrów faradayowskich linii, czy raczej rurek sił. Gdy cząstka porusza się w eterze, rurki sił porywają eter za sobą. Opór eteru sprawia, że im szybkość jest większa, tym bardziej odpychające się wzajemnie rurki ustawiają się w płaszczyźnie prostopadłej do kierunku ruchu, co z kolei powoduje, że zwiększa się ilość porywanego eteru. A więc: “masa elektryczna” rośnie z prędkością. Thomson, opierając się na równaniach hydrodynamiki i zakładając pewien szczególny model elektronu, wyprowadza wzory określające stosunek mas mechanicznej i elektrycznej w funkcji prędkości (przyjmując inne modele inne wzory otrzymali Abraham, Bucherer i Lorentz [14, t. 2, s. 136-.138]); po czym odwołuje się do słynnych doświadczeń Kaufmanna (1901), w których mierzono stosunek ładunku do masy w zależności od prędkości elektronu. Porównanie otrzymanego teoretycznie wzoru z wynikami doświadczeń prowadziło do frapującego wniosku, iż “[…] cała masa ciała jest właśnie masą eteru otaczającego ciało, który jest unoszony przez rurki Faradaya związane z atomami ciała. W istocie rzeczy cała masa jest masą eteru, cały pęd – pędem eteru i cała energia kinetyczna – energią kinetyczną eteru” [15, s. 51]. Była to niewątpliwie konkluzja oparta na wynikach doświadczeń – i prawach mechaniki.

2. Gramatyka gier językowych a problem kryteriów

Czy należy sądzić, że wprowadzenie do fizycznego obrazu świata eteru było tylko zwykłą pomyłką, wynikało z nieprzestrzegania reguł metody naukowej, czy też prawidłowością, czymś wynikającym z ogólnych mechanizmów rozwoju wiedzy? Z podanych opisów zdaje się wynikać, że prawdziwa jest druga z tych interpretacji. Spróbuję teraz interpretację tę wbudować w szerszy kontekst teoretyczny, pokazać, jak wynika ona z pewnych ogólnych cech naszego języka i związków między językiem a myśleniem i sposobem widzenia świata. Zaadoptuję w tym celu teorię gier językowych późnego Wittgensteina. Przedtem wyjaśnić jednak muszę pewną kwestię.

2.1 Jak należy czytać późnego Wittgensteina?

O żadnym bodaj spośród XX-wiecznych filozofów nie napisano tyle, co o autorze Dociekań filozoficznych. Paradoksalne – nie ma dotąd nikogo, kto umiałby wyłożyć jego idee w postaci jakiegoś spójnego systemu twierdzeń (znamienne jest, że to samo powiedzieć można o drugim wielkim koryfeuszu współczesnej filozofii, Martinie Heideggerze).

Sam Wittgenstein oczywiście przeczyłby temu, jakoby stworzył jakąś teorię. Pod tym względem pozostawał konsekwentny przez całe życie. W Traktacie logiczno-filozoficznym pisał:,,Filozofia nie jest teorią, lecz pewną działalnością. Dzieło filozoficzne składa się zasadniczo z objaśnień. Wynikiem filozofii nie są «tezy filozoficzne», lecz jasność tez” [20, § 4.112]; a w Dociekaniach: “Nie wolno nam też […] formułować żadnej teorii […]. Wszelkie wyjaśnianie musi zniknąć, a jego miejsce winien zająć tylko opis. […] Filozofia jest walką z opętaniem naszych umysłów za pomocą środków naszego języka” [17, § 109]. Przez całe życie Wittgenstein sądził, że każdy zwerbalizowany system filozoficzny jest wyrazem umysłowego zamętu, wywołanego przez złudzenia lingwistyczne, a przeto zadanie swe pojmował jako działalność terapeutyczną, metodą klaryfikacji językowego zamętu zmierzającą do leczenia nas ze wszelkich skłonności do filozofowania.

Należy jednak odróżnić to, co autor o swojej pracy mówi, od tego, co faktycznie czyni. Cała “działalność” Traktatu oparta jest wszak na precyzyjnie sformułowanej teorii języka – obrazowej teorii znaczenia. Wittgenstein próbuje wprawdzie usunąć tę niekonsekwencję, twierdząc na zakończenie: “Tezy moje wnoszą jasność przez to, że każdy, kto mnie zrozumie, rozpozna je w końcu jako niedorzeczne” [20, § 6.54], cóż, skoro to właśnie teoria została w Traktacie wyłożona – i wywarła tak znaczący wpływ na dzieje współczesnej filozofii. Niewątpliwie i jego późne dociekania oparte są na jakiejś teorii – teorii gier językowych. Tytko że nikt dokładnie nie wie, na czym ta teoria ma polegać. Prace późnego Wittgensteina to bowiem zbiór luźnych, chaotycznych uwag, przenośni, fikcyjnych dialogów, pytań, na które brak odpowiedzi. Jeśli nawet pojawiają się w tekście jakieś twierdzenia ogólne, to często nie wiadomo na pewno, czy jest to pogląd samego Wittgensteina, czy akurat jego wyimaginowanego oponenta. W przedmowie do Dociekań pisze on, iż wielokrotnie próbował zebrać swoje idee w spójną całość – i nigdy mu się to nie udało. I jak dotąd nie udało się to bodaj nikomu. Próbowano odczytać tę filozofię przez porównanie do psychoanalizy z jednej, a behawioryzmu z drugiej strony, psychologu Piageta i psychologu Wygotskiego i Łurii, do etnologwistycznej hipotezy Sapira-Whorfa, metodologicznych prac Duhema, Quine’a i Kuhna, do pragmatyzmu i marksizmu, oksfordzkiej filozofii języka potocznego (większość z wymienionych i inne jeszcze interpretacje znaleźć można [21]), a nawet do buddyjskiej szkoły Madhyamiki [5]. Ostatnio modne stały się interpretacje późnego Wittgensteina jako swoistej fenomenologii języka z jednej, a językowej hermeneutyki z drugiej strony; obie jego filozofie odczytuje się też jako odmiany kantyzmu (zob. np. [6]).

Czas mija, a interpretacyjny chaos stale się pogłębia. Wszystko to, a także własne wysiłki w tym zakresie, skłaniają mnie do twierdzenia, że teoria gier językowych późnego Wittgensteina w tej postaci, w jakiej została zapisana przez niego samego, nie stanowi spójnej całości, że nie zdążył on doprowadzić swych idei do, postaci zwartego, wewnętrznie jednolitego systemu. Dlatego idee te wymagają twórczej kontynuacji, a nie interpretacji.

Chciałbym tu skonfrontować pewne idee późnego Wittgensteina dotyczące struktury i funkcjonowania gier językowych z materiałem z dziejów nauki, w nadziei, że pozwoli to tezy te poddać selekcji i uściśleniom.

Tezy, które mogłyby być zaadoptowane na potrzeby metodologii, znaleźć można głównie w notatkach Wittgensteina z ostatniego półtora roku jego życia, wydanych jako On Certainty. Znaleźć tam można wiele myśli nieobecnych jeszcze w Dociekaniach filozoficznych bądź znajdujących się tam jedynie w zarodku. Należy podkreślić, że są to jedynie notatki filozofa, pozostawione w stanie nieprzygotowanym czy wręcz nie zamierzonym do druku.

2.2 Gra językowa jako system. Opis a reguły opisu

“Nasza wiedza tworzy olbrzymi system. I tylko wewnątrz tego systemu poszczególny kawałek ma tę wartość, jaką mu nadajemy” [18, § 410]. Żadne słowo, żadne zdanie nie oznacza niczego poza językowym systemem: “Znaczenie słowa to sposób użycia go w języku.” [17, § 431; zdanie jest “[…] posunięciem w grze językowej” [17, § 22].

Nie można akceptować jakiegokolwiek zdania bez akceptacji systemu, do którego zdanie należy. “Gdy z początku zaczynamy w coś wierzyć, to, w co wierzymy, nie jest pojedynczym zdaniem, ale całym systemem zdań” [18, § 141]; “To, co stanowczo utrzymuję, to nie jedno zdanie, ale seria zdań” [18, § 225]. Zdania powiązane są że sobą formalnymi zależnościami, np. wynikają z siebie wzajemnie, wzajemnie sobie przeczą. Ucząc się języka nie uczymy się słów i zdań w izolacji, ale zawsze w ich wzajemnych związkach: “Nie uczymy się praktyki czynienia sądów empirycznych przez naukę reguł: uczeni jesteśmy sądów i ich związków z innymi sądami. Całość sądów jest dla nas wiarygodna” [18, § 140].

Uznanie prawdziwości jednego zdania wymaga uznania prawdziwości zdań innych. W każdym systemie da się znaleźć zdania, w których prawdziwość wątpić nie sposób – odrzucenie tych zdań pociągałoby za sobą zniszczenie wszelkich podstaw myślenia, wszelkich kryteriów akceptacji sądów itp.:,,[…] co do pewnych zdań empirycznych nie mogą istnieć żadne wątpliwości, o ile wydawanie sądów jest w ogóle możliwe” [18, § 308]. “Chcę powiedzieć: zdania w formie zdań empirycznych, a nie tylko zdania logiki, tworzą podstawy wszelkiego operowania myślami (językiem)” [18, § 401]. Zdania takie tworzą m. in. podstawy empirycznego sprawdzania innych zdań: “[…] jeżeli kiedykolwiek coś sprawdzamy, zakładamy już coś, co sprawdzone nie jest” [18, §163]; fakty przez zdania te opisywane pełnią rolę wzorców znaczeń dla innych wypowiedzi: “Jeśli nie jesteś pewien żadnego faktu, nie możesz być również pewien znaczenia twoich słów” [18, § 114].

Status zdań jest w obrębie gry językowej zmienny, “[…] to samo zdanie może być raz traktowane jako coś do sprawdzenia w doświadczeniu, kiedy indziej jako reguła testowania” [18, § 98]. “Można sobie wyobrazić, że pewne zdania w formie zdań empirycznych zostały ustalone i funkcjonują jako kanały dla takich zdań empirycznych, które nie są ustalone, ale płynne; i że ta relacja zmieniła się w czasie, w którym płynne zdania ustalają się, a ustalone stają się płynne” [18, § 96].

Wittgenstein wprowadza rozróżnienie między regułami [Regel] i zdaniami empirycznymi [Erfahrungssatz] [18, §§ 98, 309, 319]. Reguły nie tyle opisują świat, co ustanawiają normy, wzorce opisu. “To, co uważa się za odpowiedni sprawdzian stwierdzenia, należy do logiki. Należy do opisu gry językowej” [18, § 82]. Wątpić można w poprawność opisu, ale nie w poprawność reguł. “Ale dlaczego jestem taki pewien, że to jest moja ręka? Czyż cała gra językowa nie spoczywa na tego rodzaju pewności? Albo: czyż ta pewność nie jest (już) założona w grze językowej? Mianowicie na mocy faktu, że ktoś nie gra w tę grę, albo gra w nią źle, jeśli nie rozpoznaje przedmiotów w sposób pewny” [18, § 446]. “Mógłbym kontynuować: «Nic na świecie nie przekona mnie o przeciwieństwie». Dla mnie ten fakt leży u podstaw całej wiedzy. Mogę odrzucić inne rzeczy, ale nie tę” [18, § 380]. “Prawdziwość pewnych zdań empirycznych należy do naszego układu odniesienia” [18, § 83].

2.3 Gramatyka a obraz świata

“Ogólnie przyjmuję za prawdziwe to, co spotykam w podręcznikach, na przykład geografii. Dlaczego? Mówię: Wszystkie te fakty były potwierdzone setki razy. Ale skąd to wiem? Jaki mam na to dowód? Mam obraz świata [Weltbild]. Czy jest on prawdziwy, czy fałszywy? Przede wszystkim jest on substratem wszelkich moich dociekań i stwierdzeń. Nie wszystkie zdania opisujące go w tym samym stopniu podlegają sprawdzeniu” [18, § 162]. “Pomyśl o badaniach chemicznych. Lavoisier robi w swoim laboratorium eksperymenty z substancjami i teraz wnioskuje, że to a to ma miejsce, gdy się pali. Nie mówi, że kiedy indziej mogłoby to się zdarzyć inaczej. Trzymał się określonego obrazu świata – oczywiście nie takiego, jaki sam wymyślił: nauczył się go jako dziecko. Mówię obraz świata, a nie hipoteza, ponieważ jest to samo przez się zrozumiała podstawa jego badań i jako taka nie jest wymieniana” [18, § 167].

Grze językowej przyporządkowany jest pewien obraz świata. Użytkownik języka z góry jest nastawiony na to, jakiego rodzaju byty mogą w świecie istnieć i jakiego rodzaju relacje mogą między nimi zajść. Pojęcia i reguły języka narzucają nam pewien sposób widzenia rzeczywistości. “Gramatyka mówi nam, z jakiego rodzaju przedmiotami mamy do czynienia” [17, § 373]. “;;To, co na pozór musi istnieć, należy do języka; stanowi w naszej grze pierwowzór, coś, z czym porównujemy” [17, § 50].

“Pojęcia narzucają się nam” [17, s. 286]. Użytkownik języka jest przez jego reguły niejako zmuszony do określonych lingwistycznych reakcji na zjawiska: “«Ale przecież widzisz…!» Oto charakterystyczna wypowiedź kogoś, kto działa pod presją reguły” [17, § 231]. Mechanizm ten nie jest jednak uświadamiany, przeto ulegamy zwykle złudzeniu, “[…] że idziemy tu wciąż […] śladem natury, gdy tymczasem idziemy jedynie śladem formy, przez którą na nią patrzymy”‘[17, § 114].

Nieświadomie przyswajając sobie reguły gry językowej przyswajamy sobie pewien zespół poglądów, w które wątpić nie możemy. “Czyż więc nie ma prawdy obiektywnej? Czyż nie jest prawdą bądź fałszem, że ktoś był na Księżycu? Jeśli myślimy wewnątrz naszego systemu, wówczas jest pewnym, że nikt nigdy na Księżycu nie był [pisane w 1950 r. – W. S.]. Nie tylko nic w tym rodzaju nie jest nam relacjonowane przez rozsądnych ludzi, ale cały nasz system fizyki zabrania nam w to wierzyć. Ponieważ wymaga to odpowiedzi na pytania «Jak pokonał on siłę grawitacji?», «Jak mógł żyć poza atmosferą?» i na tysiące innych, na które brak odpowiedzi. Ale przypuśćmy, że zamiast tych wszystkich wyjaśnień spotkalibyśmy odpowiedź: «Nie wiemy, jak dostał się on na Księżyc, ale ci, którzy dostają się tam wiedzą natychmiast, że tam są; nawet jeśli nie da się wszystkiego wyjaśnić. Czulibyśmy się bardzo odlegli intelektualnie od kogoś, kto to powiedział»” [18, § 108]. Poczucie pewności jest zawsze związane z przyjęciem systemu i jako takie podlega analizom lingwistycznym, a nie psychologicznym. “«Czy będąc pewny, nie zamykasz tylko oczu na wątpliwości?» – One zostały mi zamknięte. […] Rodzaj pewności to rodzaj gry językowej” [17, s. 314].

“Ale nie nabyłem swego obrazu świata poprzez przekonanie się o jego poprawności; ani nie posiadam go, gdyż jestem przekonany o jego poprawności. Nie, jest on odziedziczonym tłem, na którym rozróżniam prawdę i fałsz” [18, § 94]. Uczyć kogoś języka to nie tyle objaśniać, jak się sprawy mają, co poddać go rodzajowi tresury zmierzającej do tego, aby ujrzał on świat w określony sposób. “Mogę wyobrazić sobie człowieka, który wyrósł w specyficznym otoczeniu i nauczony został, że Ziemia zaczęła istnieć 50 lat temu, i dlatego w to wierzy. Moglibyśmy go instruować: Ziemia dawno temu… itd. – Próbowalibyśmy przekazać mu nasz obraz świata. To stałoby się przez rodzaj perswazji” [18, § 262]. Perswazja przychodzi tam, gdzie kończą się argumenty.

2.4. Język a praktyka użycia wyrażeń

Nie istnieje empiryczne, a tym bardziej jakieś racjonalne, logiczne uzasadnienie zasadności systemu językowego. Można sprawdzać prawdziwość zdania w obrębie systemu, poza konkretnym systemem słowo “prawda” (jako zgodność myśli i faktu) traci sens. (Istnieją systemy, w których w ogóle “nie gra się w grę” oceniania wypowiedzi w terminach prawdy i fałszu.) Ludzie po prostu posługują się językiem. “W pewnych okolicznościach, na przykład, uważamy rachunek za dostatecznie uzgodniony. Co daje nam prawo, aby tak postępować? Doświadczenie? Czyż nie mogło nas ono oszukiwać? Gdzieś musimy skończyć uzasadnianie i wówczas pozostaje zdanie: że tak oto rachujemy” [18, § 212]. Nie sprawdzamy reguł, ale kierujemy się nimi, postępujemy wedle nich. Wittgenstein zapytuje: ,,Co to znaczy: prawdziwość zdania jest pewna?” [18, § 193]; i odpowiada: “Podawanie racji jednakże, uzasadniających dowód, kończy się; – ale koniec to nie pewne zdanie uderzające nas bezpośrednio jako prawdziwe, tzn. nie jest to rodzaj naszego widzenia, to jest nasze działanie, które leży u podstaw gry językowej” [18, § 204].

“Rozumieć zdanie – znaczy rozumieć jakiś język. Rozumieć język- znaczy władać pewną techniką” [17, § 199]. Pojęcie techniki dotyczy tu tyleż umiejętności stosowania języka w konkretnych przypadkach, co praktycznego, niewerbalnego już działania. Samą grę językową określa Wittgenstein jako całość, złożoną ,,[…] z języka i z czynności, w które jest on wpleciony” [17, § 7]. “A wyobrazić sobie jakiś język, znaczy wyobrazić sobie pewien sposób życia” [17, § 19]. Słowa to część działań, a nie lustro rzeczywistości.

Skoro wszelka wiedza, pewność itp. zrelatywizowane zostały do systemu, wszelkie teorie znaczenia konstruowane w obrębie schematu: pojęcie-denotacja, okazują się iluzoryczne. ,,«Wiem» jest tu logicznym wglądem. Tylko że realizm nie może być w ten sposób udowodniony” [18, § 59]. Gramatyka języka nie jest odbiciem struktur “rzeczy w sobie” – język jest natomiast siłą, która nami powoduje. “Pojęcia wiodą nas do badań. Są one wyrazem naszych zainteresowań i zainteresowania te ukierunkowują” [17, § 570]. Reguły nie tyle są podstawą prawdziwości naszych sądów, co przyczyną powodującą, że sądy w określony sposób formułujemy. “Ale czyż to nie doświadczenie uczy nas sądzić w taki sposób, to znaczy, że jest poprawnym sądzić w taki sposób? Ale jak doświadczenie nas uczy? My możemy wyprowadzić to z doświadczenia, ale doświadczenie nie kieruje nas ku wyprowadzeniu czegokolwiek z doświadczenia. Jeśli jest to podstawa, abyśmy sądzili w taki sposób (a nie po prostu przyczyna), nadal nie mamy podstawy, aby widzieć to, z kolei, jako podstawę” [18, § 130].

Reguły określają metody postępowania. Nie ma metody stojącej poza czy ponad teorią. Reguły teorii określają metody teorii: “[…] nie ma wyraźnej różnicy między zdaniami metodologicznymi i zdaniami wewnątrz metody” [18, § 318]; “Używamy sądów jako zasad sądzenia” [18, § 124].

Reguły określają (czy raczej: generują) kryteria akceptacji twierdzeń. “«Wiem to» często znaczy: mam właściwe podstawy dla mego stwierdzenia. Więc jeśli inna osoba jest zaznajomiona z grą językową, przyzna, że wiem. Ktoś inny, jeśli jest zaznajomiony z grą językową, musi być zdolny do wyobrażenia sobie, jak ktoś może coś takiego wiedzieć” [18, § 18]. “Wszelkie testowanie, wszelka konfirmacja czy dyskonfirmacja hipotez ma już miejsce wewnątrz systemu. A ten system nie jest bardziej czy mniej arbitralnym czy wątpliwym punktem wyjścia wszystkich naszych argumentów: nie, on należy do istoty tego, co nazywamy argumentem. System jest nie tyle punktem wyjścia co żywiołem, w którym żyją argumenty” [18, § 105]”.

Na zakończenie: Wittgenstein pojmuje gry językowe w sposób zdecydowanie antyindywidualistyczny. Język jest tworem społecznym, praktyka użycia wyrażeń jest praktyką społeczną, społeczne są sposoby życia. “« Jesteśmy tego całkiem pewni» nie znaczy po prostu, że każda pojedyncza osoba jest tego pewna, ale że należymy do wspólnoty, która powiązana jest ze sobą nauką i edukacją” [18, § 298].

3. Dlaczego i w jaki sposób naukowcy robią to, co robią?

Cała poznawcza działalność naukowców koncentruje się wokół konstruowania modeli zjawisk (pisałem o tym w “Studiach Filozoficznych” 5/1980 i 4/1981). Ale dlaczego naukowcy konstruują modele? Model jest zawsze bogatszy od danych doświadczenia, zawiera parametry ukryte. To, co widać, wyjaśnia się przez to, czego nie widać. Podległy prawom porządek odnajdujemy nie w doświadczeniu, ale w konstruowanych przez nas samych modelach. Tak pisał o tym H. Hertz: “Gdybyśmy chcieli zrozumieć ruchy ciał otaczających i sprowadzić je do prostych i przejrzystych prawideł, uwzględniając tylko to, co widzimy bezpośrednio naszymi oczyma, to próba taka nie doprowadziłaby do niczego. Spostrzeglibyśmy wkrótce, że wszystko to, co możemy widzieć i dotykać, nie stanowi jeszcze świata, rządzonego określonymi prawami, w którym jednakowe warunki powodowałyby zawsze jednakowe skutki. Przekonalibyśmy się, że bogactwo świata rzeczywistego musi być różnorodniejsze, niż bogactwo świata objawiającego się bezpośrednio naszym zmysłom. Jeśli pragniemy otrzymać obraz świata wykończony, w sobie zamknięty, stałym prawom podległy, to poza rzeczami, które widzimy, musimy przypuszczać istnienie innych, niewidzialnych rzeczy, musimy poszukiwać utajonych czynników poza granicami, dostępnymi dla naszych zmysłów” (Zasady mechaniki, cyt. za [[2], t.2, s. 168]). Nikt nigdy nie widział eteru, nikt też nie widział fal świetlnych czy elementarnych ładunków elektrycznych – a przecież “byty” te występowały w omawianych w § 1 teoriach. (A czy dziś ktoś obserwuje kwarki i wirtualne fotony? A jak spostrzega się silne oddziaływania w jądrze atomowym czy choćby samo jądro?) Cóż więc skłania badaczy do wykraczania poza poziom empirii, do budowania hipotetycznych modeli, zawierających parametry ukryte? I skąd naukowcy wiedzą, w jaki sposób to czynić? Co “wiedzie nas do badań i badania te ukierunkowuje”?

3.1. Prawa nauki jako reguły opisu

Człowiek nazywa świat – i czyni to zawsze w jakimś języku. Języka tego nauczył się kiedyś – i odtąd. znane słowa mu się narzucają. Jeśli ten wyuczony język jest językiem nauki, słowami z języka nauki będzie reagował na spostrzegane fakty.

Język nauki to nie luźny zbiór słów, ale system. Pojęcia w tym systemie wiążą się ze sobą: określone są w nim relacje pomiędzy wartościami pewnych zmiennych. Formuły określające te relacje to prawa nauki. Np. drugie prawo dynamiki Newtona wiąże ze sobą wartości mas, sił i przyspieszeń; prawo grawitacji zaś wartości sił, mas i odległości między ciałami. Ogół uznanych w danym czasie za obowiązujące praw nauki, tworzy przeto skomplikowaną sieć relacji między pojęciami.

Cała właściwie działalność naukowa ma swą podstawę w tym, że taki tylko opis zjawiska uznany zostaje za w pełni zadowalający, w którym wszystkie tak określone relacje są spełnione. Opis taki nazywam modelem zjawiska.

Wszystkie problemy naukowe są pochodne od tego wymogu. Nie ma żadnych problemów naukowych poza konkretnym systemem. To prawa nauki, a nie jakaś wyimaginowana “dociekliwość”, wiodą nas do badań. Wszelka naukowa ciekawość świata bierze się z wcześniejszej znajomości praw: celem i kresem badań jest podanie modelu – opisu spełniającego znane i uznane prawa nauki. Prosty przykład: wspomniane w § 1.3 teorie mechanicznej i elektrycznej masy elektronu oparte były na założeniach na temat jego kształtu. Przy różnych na ten temat hipotezach (Abraham: sztywna kulka, Bucherer: kulka spłaszczająca się w kierunku ruchu przy zachowaniu stałej objętości, Lorentz: kulka spłaszczająca się w kierunku ruchu przy stałości rozmiarów w kierunkach do tamtego prostopadłych) zgodnie z prawami mechaniki klasycznej otrzymywano różne wzory dla zależności masy elektrycznej od prędkości. Te różne modele miały więc różne konsekwencje empiryczne, sprawdzone później doświadczalnie przez Kaufmanna i innych [4, s. 129]. To, że fizycy w dobie panowania fizyki kwantowej problemem kształtu elektronu nie zajmują się, nie oznacza przecież, że zmienił się charakter “ludzkiej dociekliwości”; jest to zaś odbiciem faktu, że zmieniły się obowiązujące prawa nauki – rozwiązanie równania Schroedingera otrzymuje się bez roz­strzygania tamtej kwestii. Sam problem kształtu elektronu stracił tym samym jakikolwiek określony sens.

Problemy generowane są przez formalną strukturę programu badawczego, określoną przez aktualnie akceptowane prawa nauki.

Prawa nauki to reguły, opisu. Same nie opisują żadnego zjawiska, określają natomiast normy budowania opisów – modeli. W języku nauki zanika natomiast wskazywana przez Wittgensteina płynność w języku potocznym podziału na reguły i zdania empiryczne.

3.2 Ogólny obraz świata

Językowi przyporządkowany jest pewien obraz świata. W procesie edukacji adept nauki nie poznaje samych tylko praw, poznaje je zawsze wraz z zastosowaniami. Każdy, kto uczy się mechaniki klasycznej, poznaje mechaniczne modele spadającego swobodnie ciała, wahadła matematycznego, ruchu planet wokół Słońca itp. Takie typowe modele tworzą układ odniesienia dla przyszłych badań. Stanowią wzorzec porównawczy i zarazem fundament, na którym spoczywa cała nasza wiedza. Bez takich znanych wszystkim użytkownikom języka zastosowań, pojęcia byłyby tworami zupełnie abstrakcyjnymi. Możemy więc posługiwać się systemem jedynie pod warunkiem, że w poprawność tych modeli nie wątpimy. Jednak zawartość zbioru typowych modeli nie jest jasno określona i ulega stałym zmianom.

Ogół znanych badaczowi modeli wyposaża go w pewien obraz świata. Obraz ten stanowi całość o rozmytych brzegach: w centrum znajdują się modele typowe, których prawdziwości nie poddaje się w normalnych warunkach w wątpliwość, dalej modele inne, poddawane konfrontacji z doświadczeniem. Obraz świata zbudowany jest z pewnego typu “bytów” (elementów, parametrów, cech). Obraz świata mechaniki Newtona składał się z przestrzeni, czasu, mas i sił; obraz świata teorii kwantów z przestrzeni, czasu, cząstek lub pól, oddziaływań między nimi oraz wektorów stanu [16, ss. 161, 178].

Struktura obrazu świata jest izomorficzna ze strukturą języka nauki: relacje między pojęciami języka odpowiadają relacjom między “bytami” w obrazie świata. Jeśli jakiś związek pomiędzy wartościami zmiennych jest przez prawa nauki zabroniony, to i odpowiadające mu. “zjawisko” uznane zostaje za nie mogące istnieć (choć podstaw empirycznych dla takiego twierdzenia oczywiście brak).

Badacze budują modele zestawiając je – drogą prób i błędów – ze znanego wcześniej zbioru “bytów” i możliwych między nimi związków. Granice języka są niewidzialnymi granicami dla poszukującej myśli. Myśli Fresnela i Stokesa budujących teorię światła, czy myśli Maxwella budującego teorię elektromagnetyzmu zamknięte były w granicach określonych przez słownik i formalną strukturę języka mechaniki klasycznej. Nie wymyślali oni czegoś zasadniczo nowego, stale korzystali z zastanych wzorców. I jeśli Maxwell wprowadził termin “pole”, który później, autonomizując się, utworzył fundament Einsteinowskiej rewolucji [13], to rozumiał przez to zawsze pewien układ mechaniczny, przenoszący oddziaływania. Gdyby natomiast wspomniani fizycy wychowani byli na ogólnej teorii względności, to stawiane hipotezy byłyby zupełnie inne – czerpano by je bowiem z innego zastanego zbioru możliwości.

3.3. Praktyka badawcza a problem kryteriów

XX-wieczna metodologia zabrnęła w ślepy zaułek poszukując kryteriów empirycznego sprawdzania praw nauki. Żadna ze zgłaszanych kolejno koncepcji: weryfikacjonizm, falsyfikacjonizm, probabilizm, rozwinięty falsyfikacjonizm Lakatosa, nie wytrzymała krytyki. To zaś otworzyło drogę modnym ostatnio nurtom anarchistycznym. Z punktu widzenia Wittgensteinowskiej teorii gier językowych cały problem był po prostu źle postawiony.

System językowy jako całość nie podlega empirycznemu sprawdzaniu. Nie został on przez nas wymyślony – nauczyliśmy się go. Jest on środowiskiem, w którym żyją nasze myśli – a przeto jego podstawy pozostają nieuświadomione.

W żadnym wypadku nie wolno mówić, jakoby przyjęcie mechaniki klasycznej za podstawą badań nad światłem i elektrycznością było dogmatem hamującym postęp badań. Po pierwsze, nikt mechaniki nie przyjmował – badacze uczyli się jej od dzieciństwa, zyskując raz na zawsze jej obraz świata. Po drugie, nie jest wcale tak, jakoby panowanie błędnego – jak powiedzą badacze w przyszłości – programu badawczego miało wywierać ujemny wpływ na rozwój wiedzy. Odrzucenie w XIX w. mechaniki prowadziłoby nie tyle do eliminacji błędów, co do zaniku pobudek do badań. Po cóż wtedy miano by jeszcze szukać jakichś modeli wyjaśniających zjawiska? Po cóż ktoś, kto nie zna żadnych praw fizyki, miałby się zastanawiać nad przyczyną spadania jabłek? – “Przecież każdy wie, że jabłka spadają na ziemię”.

To właśnie dzięki mechanice klasycznej teorie światła i elektryczności zyskać mogły ścisłe, ilościowe sformułowania. Zaś hipotetyczne modele eteru sugerowały przeprowadzanie nowych, systematycznych badań doświadczalnych, umożliwiły teoretyczną kontrolę przebiegu eksperymentów itp.

Empirycznemu sprawdzaniu poddaje się modele – a więc konkretne opisy zjawisk w ramach zastanego systemu – ale nie konstytuujące system prawa. Aby móc jakikolwiek model sprawdzić – porównać jego empiryczne konsekwencje z danymi doświadczenia – trzeba tak przy wyprowadzaniu konsekwencji, jak i przy interpretacji danych, z zasad systemu korzystać.

Nie posiadamy żadnej wiedzy o świecie wobec jakiegoś systemu neutralnej. Wiedzy takiej nie dostarczają nam dane zmysłów – dane zmysłów stają się źródłem informacji tylko wtedy, gdy pełnią funkcję sygnalizacyjną względem przygotowanego wcześniej systemu [11]. Dane doświadczenia trzeba przecież nazwać, pojęciowo poklasyfikować. Z samych danych nie wynika żaden opis – zdanie nie może wynikać z obrazu, a jedynie z innych zdań. To nie doświadczenie nas uczy, ale my się uczymy na podstawie doświadczenia – dopasowując do doświadczeń modele i w oparciu o te modele wyniki doświadczeń odczytując. Wychowani na teorii względności odczytujemy wyniki doświadczeń Arago, Fizeau, Michelsona-Morleya i innych jako świadectwa nieistnienia eteru – fizycy jednak wychowani na mechanice Newtona te same doświadczenia odczytywali jako świadectwa pewnych jego szczególnych własności. Ten sam zmysłowy obraz może świadczyć o różnych rzeczach. “Jeśli ktoś nie stwierdzi, że jest tak a tak, nie będzie to świadczyć, że doświadczył on czegoś przeciwnego, ale raczej, że go nie rozumiemy” [19, § II, 10]. (Wydane ostatnio Wittgensteina Uwagi o kolorze pochodzą z tego samego okresu, co notatki O pewności).

4. Co to znaczy, że coś istnieje?

Można wreszcie powrócić do pytania, od którego rozpoczął się ten artykuł.

“Istnieć” w sensie metafizycznym nie oznacza niczego. Wszelkie ontologiczne wysiłki filozofów zmierzające do ustalenia, co istnieje w sposób pierwotny, samoistny itp. są doskonale beznadziejne. Czy ściślej: ich rzeczywisty efekt nie odpowiada zamierzonemu celowi. Usiłując opisać świat, tworzy się w rezultacie jedynie nowy sposób opisu świata.

Dlaczego jednak wokół pojęcia “istnienia” panuje taki metafizyczny galimatias? – Istota sprawy polega na tym, że nasze myśli żyją w języku – i są takie, jaki jest język. Myśląc o jakimkolwiek zjawisku, myślimy naprawdę o modelu, który sami wcześniej skonstruowaliśmy [9, s. 28 i nast.], Wszystko, co widzimy, widzimy przez okulary naszego języka. Opisujemy zjawiska – i widzimy je tak, jak je opisujemy. I tu jest klucz do wyjaśnienia sposobu, w jaki używa się słowa “istnieć”.

“Istnieć” to tyle, co być składnikiem gry językowej, powodującej naszymi myślami i czynami. “Istnieć” to należeć do systemu interpretowania.

“Istnieć z pewnością” to tyle, co stanowić wzorzec porównawczy, typowy przykład zastosowania gry językowej.

W naukach przyrodniczych “istnieć” to tyle, co stanowić składnik (budulec, element, substancję) modelu.

Idee to oczywiście nienowe. W.V.O. Quine pisał przed dwudziestu laty: “Ontologia, którą się wyznaje, jest podstawą całej aparatury pojęciowej, za pomocą której interpretuje się wszelkie dane doświadczenia – nawet te najzwyklejsze. Rozpatrywane w ramach określonej aparatury pojęciowej – a jakże inaczej można by je rozpatrywać? – twierdzenie ontologiczne jest oczywiste i nie wymaga w ogóle żadnego uzasadnienia. Twierdzenia ontologiczne wynikają bezpośrednio z dowolnych twierdzeń o zwykłych faktach” [12, s. 21]. “Być uznanym za przedmiot istniejący to po prostu i tylko tyle, co być zaliczonym do wartości zmiennych” [12, s. 25]. Nie są to poglądy samego Quine’a, w takiej czy innej postaci podobne myśli wyrażali wszyscy w ogóle konwencjonaliści. Na przełomie XIX i XX w. Poincaré, Duhem i inni podkreślali, że logika i doświad­czenie nie determinują w pełni zawartości teorii naukowej i że każda teoria zawiera w sobie elementy konwencji tworzonych przez poznający umysł i przyjmowanych na mocy mniej lub bardziej świadomych decyzji. Wszelkie sprawozdania z wyników doświadczeń mogą być formułowane tylko po wybraniu określonego języka – a język wpływa na treści tych sprawozdań. Quine pisał: “Myślę, że przyjmowanie jakiegoś systemu ontologii jest w zasadzie podobne do przyjmowania teorii naukowej […] o ile postępujemy racjonalnie, to przyjmujemy [podkr. W.S.] najprostszy aparat pojęciowy, który pozwala objąć i uporządkować chaotyczny zbiór danych doświadczenia” [12, s. 30].

Skoro tak, to przy licznych podobieństwach zachodzi zasadnicza różnica między konwencjonalizmem a poglądami tu wyrażonymi. Ja bowiem podkreślam właśnie brak możliwości wyboru przez badacza takiej czy innej ontologii. Zastana struktura języka narzuca badaczowi pewien obraz świata, narzuca mu metody i cele dociekań. Weber mógł wprawdzie wybrać obraz sił działających na odległość, a Maxwell obraz pośredniczącego w oddziaływaniach mechanizmu – mogli, bo takie możliwości istniały formalnie, zanim jeszcze rozpoczęli rozważania. Jednak obaj musieli myśleć w kategoriach ciał i sił, absolutnej przestrzeni itp.

J.J. Jadacki postulował odróżnienie pytania “[…] o to, jakie przedmioty zakłada pewien język, od pytania o to, co istnieje” [8, s. 122]; istnieć ma zaś to, co znajduje się w czasoprzestrzeni [8, s. 115]. Rozważania Jadackiego obciążone są jednak grzechem znamiennym dla całej w ogóle tradycji logicyzmu: abstrahowania od rzeczywistych sytuacji użycia języka połączonego z prymitywizmem rozważanych przykładów (trudno doprawdy znaleźć w literaturze analizy zdań bardziej skomplikowanych niż “Obecny król Francji jest łysy”, ,,Scott był autorem «Waverleya»” czy – u Jadackiego – “Mściwój lżył Swaroga”, “Swaróg jest niebytem”). I dlatego powstać może iluzja, jakoby postulat rozróżnienia tego, co istnieje, i tego, co występuje w dziedzinie przedmiotowej języka, był w ogóle realizowalny. Znaczyłoby to bowiem: można ustawić się poza językiem i porównać rzeczywistość niezwerbalizowaną ze sposobem, w jaki rzeczywistość tę opisujemy.

Tymczasem okazuje się, że choć w dziejach nauki możliwe były spory o to, czy istnieje Wulkan (postulowana planeta powodująca odchylenia w ruchu Merkurego) lub czy istnieją dyskretne ładunki elektryczne (słynna polemika Millikana z Ehrenfestem), to przecież nikt z adeptów mechaniki klasycznej nie mógł toczyć sporów o to, czy istnieją ciała, siły, przestrzeń, czas. Jeśli nawet takie spory pojawiały się, to zawsze prowadzone były z pozycji ,,zewnętrznych” wobec samej fizyki, np. w obrębie gier językowych rozmaitych odmian kantyzmu. Spory te pozostały jednak obce praktyce badawczej mechaniki Newtona i w niczym na losy fizyki nie wpłynęły.

Gdy zaś na początku XX w. wybuchł w fizyce spór o istnienie eteru, to i on rozgrywał się w istocie poza mechaniką Newtona. Miał – implicite – postać perswazji: przyjmij grę językową teorii względności w miejsce gier językowych fizyki klasycznej. A więc: zmień cały swój obraz świata.

Należy podkreślić: stwierdzenie, że eteru po prostu nie ma, a fizycy XIX w. po prostu się mylili, prowadzi do błędnego obrazu dziejów i mechanizmów rozwoju nauki. To, co wynikało z istotnych cech procesu powstawania ludzkiej wiedzy o świecie, przypisane zostanie wówczas ludzkiej ułomności.

Również podane przez Jadackiego utożsamienie istnienia ze znajdowaniem się w czasoprzestrzeni nie jest bez zarzutu. Ograniczone jest bowiem – wbrew chyba jego intencjom – do pewnych tylko gier językowych, tych, które zakładają odrębność czasoprzestrzeni i wypełniających ją ciał, pól itp.; Takiej odrębności nie zakłada jednak ogólna teoria względności – a któż może przewidzieć, jakich jeszcze obrazów świata dostarczy fizyka w przyszłości.

Czy siły istnieją? A co to jest siła? – Można to wyjaśnić pytającemu jedynie w. ten sposób, że nauczymy go fizyki Newtona, a więc i określonego przez prawa sposobu, w jaki pojęcia tego tam się używa. “[…] znaczeniem słowa jest sposób użycia go w języku” [17, §43]. Ale możemy nauczyć go zamiast tego ogólnej teorii względności – a wtedy te same fakty będzie on opisywał w terminach krzywizny czasoprzestrzeni, a “siła” już się w tych opisach nie pojawi.

A czy istnieją ciała? Co to jest ciało? Jeśli ma to być ograniczona przestrzennie bryła, to nie ma takich w obrazie świata mechaniki kwantowej, ogólna teoria względności wysuwa zaś program opisu “ciał” jako silnie zakrzywionych obszarów czasoprzestrzeni. Poza konkretną grą językową mówić sensownie o ciałach czy materii nie sposób.

Mechanika klasyczna stanowiła dla fizyków XIX w. odziedziczone po przodkach poznawcze a priori. I choć modele eteru były przez cały wiek XIX mechanicznie niezadowalające, to jednak były to jedyne modele zjawisk świetlnych i elektromagnetycznych, jakie mechanika w ogóle mogła dostarczyć. Odrzucenie istnienia eteru oznaczałoby w istocie od­rzucenie mechaniki Newtona. To z kolei sprawiłoby, że – skoro to formalne reguły programu badawczego “wiodą nas do badań i gadania te ukierunkowują” – pozbawieni systemu fizycy przestaliby być fizykami.

Eter można było odrzucić wtedy dopiero, gdy Einstein maxwellowską elektrodynamikę rozwinął w szczególną teorię względności [13], a więc wraz ze zmianą całego systemu. “Przyszłe doświadczenia nie mogą zadać kłamu wcześniejszym, co najwyżej mogą zmienić nasz cały sposób patrzenia na sprawy” [18, §292].

BIBLIOGRAFIA

[1]
Bork A. M., Fizyka przed Einsteinem, [w:] Literatura źródłowa do kursów podstaw fizyki i podstaw filozofii dla Wydziału Elektroniki Politechniki Warszawskiej, red. W. Kruczek,Warszawa 1977.

[2]
Dzieje rozwoju fizyki w zarysach, t. 2, Warszawa 1931.

[3]
Everitt C. W. F., James Clerk Maxwell, Physicist and Natural Philosopher, New York 1975.

[4]
Goldberg S., Max Planck’s Philosophy of Nature and His Elaboration of the Special Theory of Relativity, „Historical Studies in the Physical Sciences” 7, 1974, s. 125.

[5]
Gumunsen C., Wittgenstein and Buddhism, London and Basingstoke 1977.

[6]
Hacker P. M. S., Insight and Illusion. Wittgenstein on Philosophy and the Metaphysics of Experience, Oxford 1972.

[7]
Hirosige T., The Ether Problem, the Mechanistic Worldview, and the Origins of the Theory of Relativity, „Historical Studies in the Physical Sciences” 7, 1974, s. 3-83.

[8]
Jadacki J. J., Spiritus metaphysicae in corpore logicorum, „Studia Filozoficzne” 9, 1980, s. 111-140.

[9]
Kopczyński W., Trautman A., Czasoprzestrzeń i grawitacja, Warszawa 1981.

[10]
Maxwell J. C., Scientific Papers of James Clerk Maxwell, Cambridge 1890.

[11]
Piaget J., Psychologia i epistemologia, Warszawa 1977.

[12]
Quine W. V. O., Z punktu widzenia logiki, Warszawa 1969.

[13]
Sady W., O mechanizmie rewolucji naukowych, „Studia Filozoficzne” 4, 1981, s. 3-16.

[14]
Spasskij B. I., Istoria fizyki, Moskwa 1977.

[15]
Thomson J. J., Electricity and Matter, Westminster 1904.

[16]
Weizsacker C. F. von., Jedność przyrody, Warszawa 1978.

[17]
Wittgenstein L., Dociekania filozoficzne, Warszawa 1972.

[18]
Wittgenstein L., On Certainty, Oxford 1969.

[19]
Wittgenstein L., Remarks on Colour, Oxford 1978.

[20]
Wittgenstein L., Tractatus logico-philosophicus, Warszawa 1970.

[21]
Wittgenstein and His Impact on Contemporary Though. Proceedings of the 2nd International Wittgenstein Symposium, 29th August to 4th September 1977, Kirchberg (Austria), Vienna 1978.

——————————————————————————————–
Materiał udostępniany na zasadach licencji
Creative Commons 2.5 Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne

——————————————————————————————–